Za każdym razem, gdy dochodzi do śmierci doświadczonego skoczka pojawiają się komentarze, które pozornie mają wszystkim dodawać nieco otuchy. Oczywiste jest, że tejże otuchy przynieść nie mogą nawet jeśli opierają się o zakorzenione w naszej kulturze popularne przeświadczenie o życiu pozagrobowym.
Bez wątpienia pozostaje fakt, że jeśli ktoś zginął, to już z nami nigdy nie poskacze.
"Jeszcze kiedyś polatamy razem" niesie więc w sobie wiele bólu i niespełnionych nadziei. Wiemy, że nie polatamy a jednak próbujemy jakoś przekonać siebie i innych do tego fikcyjnego scenariusza.
Nawet jeśli jest jakaś forma życia po życiu, której nie mam jak wykluczyć, i której w żaden sposób nie staram się udowodnić ani obalić, to trudno liczyć na to, iż spotkamy się w takich samych okolicznościach, z takimi samymi umiejętnościami (dodajmy, że umiejętnościami niezbyt upowszechnionymi w społeczeństwie)
BSBD Blue Skies Black Death, zakorzeniło się dość mocno wśród skoczków od czasów kultowego (choć niezbyt górnolotnego) filmu Drop Zone. Oto wielka spadochronowa rodzina, do której nie każdy może przystąpić świętuje uderzeniem dzwonka i wzniesieniem toastu za tych, którzy odeszli. Rodzina jak rodzina, nie ma idealnych. Podobnie z naszą rodziną spadochronową, zwykle jest to mieszanka entuzjazmu i wybujałych oczekiwań młodych skoczków. Na prawdę jest to dość chłodne zjednoczenie, powiązane często przyjaźniami i chyba jeszcze częściej niesnaskami. Okrzepłe wśród starych skoczków w postaci milczącego zrozumienia i wzajemnej akceptacji.
BSBD ma już inne znaczenie niż to, które reżyser filmu zaproponował widzom - często przyszłym skoczkom. Obecnie widzę w tym haśle wiele przyzwolenia dla śmierci, jakby było tak zupełnie zrozumiałe, że gdy się skacze, to się ginie. A przecież to tylko częściowa prawda. Gdy się skacze - można zginąć, ale także gdy się skacze - można żyć długo i szczęśliwie.
Można porównywać przeróżne statystyki powodów przedwczesnego opuszczenia swoich bliskich i znajomych. Można żonglować informacjami o wypadkach komunikacyjnych, o wypadkach w miejscu zamieszkania, ofiarach chorób cywilizacyjnych. Można. Ale w żaden sposób nie umniejszy to bólu straty żywego, uśmiechniętego, pełnego energii i sił witalnych człowieka. Kogoś z kim nie zamienimy nawet zdania, z kim nie poklikamy w przestrzeni wirtualnej, ba nawet się nie pokłócimy, co przecież też jest formą komunikacji.
"Robił to, co kochał i tak zginął. Piękna śmierć", "Wybrał swoją drogę", "Żył pełnią życia i tak umarł". Takie i im podobne zdania pojawiają się, gdy ginie ktoś, kto uprawia ryzykowną aktywność. Są i jeszcze lepsze, które odnoszą dobrą i atrakcyjną śmierć pasjonata do nudnej i bezwartościowej egzystencji homo kanapusa, spędzającego przed telewizorem większość wolnego czasu. Dowiadujemy się więc, że co prawda dany skoczek zginął ale zginął żyjąc a ten "szary z kanapy" umarł za życia. Mizerna to prawda, bo z kanapy można wstać i zapisać się na jakieś szkolenie, z grobu zaś się nie wychodzi usiąść na kanapę.
Z tych wpisów można więc wyciągnąć dwa nieprawdziwe wnioski: żeby żyć pełnią życia, trzeba ryzykować oraz istnieje pełna, atrakcyjna, bohaterska śmierć lotnika.
Śmierć powinna zyskać w naszej aktywności szanowane miejsce. Jest niewątpliwym zagrożeniem. Jest przyczyną cierpień dla pozostałych przy życiu ukochanych osób. Nie czyni nikogo lepszym, czy gorszym. Powinna być traktowana poważnie. Nie jako strach, nie jako tabu, nie jako coś co wypychamy poza granice naszej świadomości negując jej istnienie.
Ale z drugiej strony pozory odwagi, oscylowania na granicy życia i śmierci, przejawy ryzykanctwa, kult śmiałości to cichy i bardzo groźny wróg. Łatwo można wpaść w objęcia tej życzeniowej magii, myśląc, że jesteśmy lepsi bo ryzykujemy swoje życie wykonując tak spektakularne czynności jak skoki z samolotów.
Nie jesteśmy lepsi i nie jesteśmy gorsi. Mamy różne poziomy wrażliwości, dla każdego skoki mogą być czymś odmiennym. Skoki nie świadczą też o odwadze, nie świadczą o odpowiedzialności i rozsądku. Wszyscy znamy wielu ludzi, którzy nie skaczą, są wspaniali lub kiepscy, znamy też skoczków reprezentujących godnie obie te grupy wewnątrz niezbyt hermetycznego środowiska spadochronowego.
Uszanujmy więc śmierć. Pokłońmy się. Weźmy to, co nam zostało do wzięcia. Ból, pustkę ale i wnioski. Uszanujmy lekcję, której kolejni skoczkowie już nie będą mogli do końca przerobić. Ich film już dobiegł do końca, nasz trwa, choć na pewno też się skończy. Uszanujmy śmierć aby i życie zostało uszanowane.
Refleksja, smutek, czasem łzy. Wspomnienia miłych chwil i uśmiech, który pozostał w pamięci niech powiążą się działaniami rozsądku. Na krótki czas emocje i rozsądek mają w nas wielką moc uzdrawiania, zanim znowu wpadniemy w przeświadczenie bezpieczeństwa i zapomnimy o tym, że koniec życia może być różnoraki. To jakość życia będzie tym, co pozostanie w pamięci innych. Dużo ważniejsze zaś, że jakość życia wzrasta przy uszanowaniu nieuchronności śmierci.
Bez wątpienia pozostaje fakt, że jeśli ktoś zginął, to już z nami nigdy nie poskacze.
"Jeszcze kiedyś polatamy razem" niesie więc w sobie wiele bólu i niespełnionych nadziei. Wiemy, że nie polatamy a jednak próbujemy jakoś przekonać siebie i innych do tego fikcyjnego scenariusza.
Nawet jeśli jest jakaś forma życia po życiu, której nie mam jak wykluczyć, i której w żaden sposób nie staram się udowodnić ani obalić, to trudno liczyć na to, iż spotkamy się w takich samych okolicznościach, z takimi samymi umiejętnościami (dodajmy, że umiejętnościami niezbyt upowszechnionymi w społeczeństwie)
BSBD Blue Skies Black Death, zakorzeniło się dość mocno wśród skoczków od czasów kultowego (choć niezbyt górnolotnego) filmu Drop Zone. Oto wielka spadochronowa rodzina, do której nie każdy może przystąpić świętuje uderzeniem dzwonka i wzniesieniem toastu za tych, którzy odeszli. Rodzina jak rodzina, nie ma idealnych. Podobnie z naszą rodziną spadochronową, zwykle jest to mieszanka entuzjazmu i wybujałych oczekiwań młodych skoczków. Na prawdę jest to dość chłodne zjednoczenie, powiązane często przyjaźniami i chyba jeszcze częściej niesnaskami. Okrzepłe wśród starych skoczków w postaci milczącego zrozumienia i wzajemnej akceptacji.
BSBD ma już inne znaczenie niż to, które reżyser filmu zaproponował widzom - często przyszłym skoczkom. Obecnie widzę w tym haśle wiele przyzwolenia dla śmierci, jakby było tak zupełnie zrozumiałe, że gdy się skacze, to się ginie. A przecież to tylko częściowa prawda. Gdy się skacze - można zginąć, ale także gdy się skacze - można żyć długo i szczęśliwie.
Można porównywać przeróżne statystyki powodów przedwczesnego opuszczenia swoich bliskich i znajomych. Można żonglować informacjami o wypadkach komunikacyjnych, o wypadkach w miejscu zamieszkania, ofiarach chorób cywilizacyjnych. Można. Ale w żaden sposób nie umniejszy to bólu straty żywego, uśmiechniętego, pełnego energii i sił witalnych człowieka. Kogoś z kim nie zamienimy nawet zdania, z kim nie poklikamy w przestrzeni wirtualnej, ba nawet się nie pokłócimy, co przecież też jest formą komunikacji.
"Robił to, co kochał i tak zginął. Piękna śmierć", "Wybrał swoją drogę", "Żył pełnią życia i tak umarł". Takie i im podobne zdania pojawiają się, gdy ginie ktoś, kto uprawia ryzykowną aktywność. Są i jeszcze lepsze, które odnoszą dobrą i atrakcyjną śmierć pasjonata do nudnej i bezwartościowej egzystencji homo kanapusa, spędzającego przed telewizorem większość wolnego czasu. Dowiadujemy się więc, że co prawda dany skoczek zginął ale zginął żyjąc a ten "szary z kanapy" umarł za życia. Mizerna to prawda, bo z kanapy można wstać i zapisać się na jakieś szkolenie, z grobu zaś się nie wychodzi usiąść na kanapę.
Z tych wpisów można więc wyciągnąć dwa nieprawdziwe wnioski: żeby żyć pełnią życia, trzeba ryzykować oraz istnieje pełna, atrakcyjna, bohaterska śmierć lotnika.
Śmierć powinna zyskać w naszej aktywności szanowane miejsce. Jest niewątpliwym zagrożeniem. Jest przyczyną cierpień dla pozostałych przy życiu ukochanych osób. Nie czyni nikogo lepszym, czy gorszym. Powinna być traktowana poważnie. Nie jako strach, nie jako tabu, nie jako coś co wypychamy poza granice naszej świadomości negując jej istnienie.
Ale z drugiej strony pozory odwagi, oscylowania na granicy życia i śmierci, przejawy ryzykanctwa, kult śmiałości to cichy i bardzo groźny wróg. Łatwo można wpaść w objęcia tej życzeniowej magii, myśląc, że jesteśmy lepsi bo ryzykujemy swoje życie wykonując tak spektakularne czynności jak skoki z samolotów.
Nie jesteśmy lepsi i nie jesteśmy gorsi. Mamy różne poziomy wrażliwości, dla każdego skoki mogą być czymś odmiennym. Skoki nie świadczą też o odwadze, nie świadczą o odpowiedzialności i rozsądku. Wszyscy znamy wielu ludzi, którzy nie skaczą, są wspaniali lub kiepscy, znamy też skoczków reprezentujących godnie obie te grupy wewnątrz niezbyt hermetycznego środowiska spadochronowego.
Uszanujmy więc śmierć. Pokłońmy się. Weźmy to, co nam zostało do wzięcia. Ból, pustkę ale i wnioski. Uszanujmy lekcję, której kolejni skoczkowie już nie będą mogli do końca przerobić. Ich film już dobiegł do końca, nasz trwa, choć na pewno też się skończy. Uszanujmy śmierć aby i życie zostało uszanowane.
Refleksja, smutek, czasem łzy. Wspomnienia miłych chwil i uśmiech, który pozostał w pamięci niech powiążą się działaniami rozsądku. Na krótki czas emocje i rozsądek mają w nas wielką moc uzdrawiania, zanim znowu wpadniemy w przeświadczenie bezpieczeństwa i zapomnimy o tym, że koniec życia może być różnoraki. To jakość życia będzie tym, co pozostanie w pamięci innych. Dużo ważniejsze zaś, że jakość życia wzrasta przy uszanowaniu nieuchronności śmierci.
Iwan, kiedyś powiedziałeś że "najgorsze jest pierwsze tysiąc skoków, a później to już jakoś idzie", oczywiście dotyczyło to umiejętności i naszych emocji podczas ich wykonywania ale po tej wczorajszej informacji o wypadku, to ja już nie wiem, czy kolejne setki czy tysiące skoków, to rewolwer w którego bębenku jest coraz więcej kul.....
OdpowiedzUsuńLiczba skoków nie jest gwarantem bezpieczeństwa. Myślę, że mogłaby by być, gdyby każdy z szacunkiem podchodził do zjawisk, zasad i własnego rozwoju. Żyjemy w pędzie, nieraz tak wielkim, iż w pogoni za jakąś formą ucieczki rezygnujemy z refleksji, obserwacji, bezruchu. Gdzieś nam się spieszy, choć sami nie wiemy dokąd tak nam spieszno. Nie, nie sądzę, że to proste przełożenie: więcej lat w sporcie - więcej kul w bębenku. Nie jest też tak, że więcej skoków to większe bezpieczeństwo. Drogę wybieramy sami. Cel wydaje się być gdzieś w nas wyznaczony.
OdpowiedzUsuńRyzyko można, i trzeba zmniejszyć, ale wykluczyć się go nie da. Bez względu na to czy nam się to podoba czy nie jest ono wpisane w nasze życie. Wzrasta zawsze gdy poznajemy coś nowego, eksplorujemy nowe przestrzenie. A gdy zaczynamy mitologizować przeżycia czy liczby wyłącza się rozum a to zawsze źle.
UsuńI pamiętajmy bez tej nieustannej eksploracji nie ma rozwoju.
Zżęte ściernisko
droga do chłodu lasu.
Czemu to mało?
Dziwny