Przejdź do głównej zawartości

Nie masz RSL MARD to jesteś ryzykantem. Czyżby?

Dobrzy, lepsi i gorsi

(dla tych, którzy nie orientują się jak działa RSL i MARD film poniżej tekstu)

Przed kilkoma dniami, na jednym z forów dyskusyjnych wyraziłem swoją opinię na temat systemów RSL i MARD. Najprawdopodobniej mój punkt widzenia odbiega od popularnych zachwytów nad tymi dodatkowymi zabezpieczeniami. Niegrzeczna odpowiedź jednego z doświadczonych skoczków, która kierowana była (zgodnie z obecnymi standardami dyskusji) do mnie, a nie do tego o czym pisałem, dała mi powody do myślenia. Być może mamy dziś do czynienia z kolejnym podziałem skoczków:

  • dobrych skoczków, czyli takich, którzy używają RSL,
  • lepszych skoczków, którzy używają MARD,
  • gorszych skoczków, którzy nie mają żadnego z tych systemów,

 Najwyraźniej należę do tych ostatnich. Nie stosuję dostępnych wspomagaczy otwarcia i napełnienia spadochronu zapasowego i zapewne robię z głupoty, brawury, z braku wiedzy lub dla szpanu. 

Postaram się więc wyjaśnić dlaczego pozwalam sobie na odmienny punkt widzenia.

Grzebałem przez parę miesięcy w analizach śmiertelnych wypadków spadochronowych przy okazji pisania książki dla spadochroniarzy. Zaskakująco często (oczywiście nic nie wygra ze zbyt nisko wykonanym zakrętem, jako przyczyną śmierci) powodem było za niskie rozpoczęcie lub zakończenie procedury awaryjnej przy stosunkowo prostej awarii spadochronu głównego. Zapadły mi w pamięci dwa ciekawe pod kątem edukacyjnym przykłady. 

W jednym z nich doświadczona spadochroniarka wykonywała skok na czaszy demo. Czasze takie mają swoje taśmy nośne i paczki, wobec czego łatwo podłączać je do swojego zestawu. W tym konkretnym przypadku pierścień podłączenia RSL był zainstalowany po przeciwnej stronie, wobec tego, nie można było złączyć RSL z taśmą nośną spadochronu demo. Po nieprawidłowym napełnieniu czaszy głównej, skoczek przystąpiła na niskiej wysokości (ale zgodnej z zaleceniami) do procedury awaryjnej. Odłączyła czaszę główną i przez długi czas zwlekała z wyciągnięciem uchwytu otwierającego zapas. Spadochron zapasowy otworzył się, ale czasza nie zdążyła się napełnić. 

W drugim zdarzeniu uczestniczył skoczek, który wcześniej informował lokalnego riggera o tym, że klamerka RSL czasem się rozłącza. Nie stanowiło to jednak dla skoczka tak dużego problemu, bo nie oddał sprzętu mechanikowi celem naprawy. Awaria spadochronu, zaskakująco często występująca i jednocześnie rzadko omawiana - wypadnięcie uchwytu sterowniczego doprowadziła do niemal takiego samego scenariusza jak pierwszy. Odłączenie czaszy, zwlekanie i uruchomienie zapasu na wysokości, na której nie było szans na jego napełnienie. 

Jaka zatem była przyczyna śmierci obu skoczków? Tu każdy może sobie przygotować swoje wnioski i na ich gruncie budować własną iluzję bezpieczeństwa. Najpierw nasunie się myśl o niesprawnym systemie RSL. To przecież logiczne, gdyby w tych dwóch sytuacjach RSL był podłączony i sprawny, to skoczkowie by przeżyli i nikt by się nad tym dalej nie zastanawiał. Czy to jednak prawidłowy sposób myślenia?

A gdyby hipotetycznie jako dodatkowe zabezpieczenie, na strefach zrzutu,  w miejscu planowanego uderzenia skoczków w ziemię wykopać dół o głębokości 50 metrów, który w obu przypadkach pozwoliłby na napełnienie się spadochronów zapasowych i bezpieczne ich lądowanie? To czy nie można potraktować braku dołu w miejscu zderzenia jako przyczyny śmierci skoczków? To równie proste, gdyby był RSL, skoczkowie by przeżyli, RSL nie zadziałał zginęli. Gdyby był wykopany dół to skoczkowie by przeżyli, co oczywiste dołów nie było, więc skoczkowie zginęli. Takie tłumaczenie jest więc skrótem myślowym i śmiało można zastanawiać się dalej. 

Prawidłowa, pełna procedura awaryjna to odłączenie niesprawnego spadochronu na wysokości nie niższej niż 300 metrów i niezwłoczne uruchomienie spadochronu zapasowego. Aby skoczek mógł otworzyć zapas natychmiast po odłączeniu czaszy, częstym elementem szkolenia jest trening lokalizowania uchwytów i wyrywania ich w prawidłowej kolejności. Najpierw lokalizuje się poduszkę po prawej stronie i ją chwyta, potem uchwyt od zapasu i po upewnieniu się, że uchwyt od zapasu jest w garści a kciuk w środku uchwytu można odłączyć czaszę główną. 

Trudno sobie wyobrazić, że w obu przypadkach skoczkowie odłączyli się od spadochronów głównych i na małej wysokości spadali trzymając i nie wyrywając uchwytu od zapasu. Skłaniałbym się raczej do hipotezy, że zlokalizowali jedynie poduszę do odłączenia czaszy głównej i nie szukali uchwytu od zapasu przed odłączeniem czaszy. Czy więc za przyczynę śmierci można uznać zbyt niskie wyrwanie uchwytu uruchomiającego spadochron zapasowy? W zasadzie tak, ale proponowałbym poszukać dalej źródła katastrofy.

Spadochroniarze wykonując skok zazwyczaj chcą przeżyć i pozostać w zdrowiu. Awaria spadochronu budzi grozę, odłączanie głównego spadochronu (szczególnie na małej wysokości) może być przerażające. Odrzuciłbym myśl, że spadali z uchwytem od zapasu w ręku i mimo skrajnej grozy sytuacji nie wyciągali go przez zbyt długi czas. Raczej odłączając się byli przekonani, że wszystko robią prawidłowo i dopiero brak otwierającego się zapasu pobudził ich do odnalezienia uchwytu i otwarcia zapasu zbyt nisko.

W moim odczuciu oni ufali swojemu systemowi RSL, w pierwszym przypadku zapominając o jego niepodłączeniu, w drugim zaś o niesprawnej klamerce. Ufali do tego stopnia, że zmodyfikowali prawidłową procedurę awaryjną do okrojonej i jak się okazało nieskutecznej.

Ego i technika

Jako ludzie mamy skłonność do chwytania mniej, lub bardziej złożonych informacji w celu poczucia swojej wyjątkowości. Mamy przyjemność bycia innymi, najczęściej lepszymi od całej szarej masy, która ma przestrzegać zasady bezpieczeństwa. Starszy człowiek może czuć się bardziej doświadczony z racji siwych włosów (lub ich braku), skoczek z dużą liczbą skoków może mieć iluzję bycia ekspertem lepszym od innych. Prawie zawsze jesteśmy w stanie tak pożonglować różnymi drobiazgami, że bez wątpliwości, w myślach stwierdzimy: zasady są dla wszystkich ale ja jestem unikalny. Możecie się ze mną nie zgodzić, może też być tak, że to ja sam tkwię w pułapce przemądrzałego mózgu. Jeśli jednak coś zabrzmiało wam znajomo to pozwolę sobie przejść do meritum po tym długim wstępie.

Nieetyczny marketing

RSL jest długo na rynku, jest tani w produkcji, zwykle niewiele wpływa na cenę zestawu spadochronowego i trudno jest znaleźć firmę, która uzurpowałaby sobie prawo do wyłączności przy produkcji krótkiej tasiemki z małym pierścieniem i klamerką po drugiej stronie. RSL zupełnie słusznie jest zalecany dla nielicencjonowanych skoczków. Nawet jeśli solidnie trenują przed pierwszym skokiem a potem utrwalają sobie treningi procedur awaryjnych to można ciągle wątpić, że wytworzyły się już u nich trwałe odruchy psychomotoryczne, że pamięć mięśniowa przejęła w zarządzanie wykonywanie całej procedury awaryjnej. 

MARD to bardziej skomplikowany system, który w pewnej mierze ingeruje w konstrukcję pokrowca. Daje spektakularne efekty skrócenia czasu napełnienia się spadochronu zapasowego, bo niesprawna czasza główna nie tylko otwiera pokrowiec, ale wywleka z niego freebag i zdejmuje go z czaszy zapasu. Można więc skrócić dystans od otwarcia do napełnienia o kilkadziesiąt metrów. Niejednokrotnie słyszałem, że gdyby skoczek miał MARD w tym skoku to by żył, a tak zapas nie zdążył się napełnić. Słyszałem też dealera, który klientowi tłumaczył, że przecież jest już dorosły i powinien być sprytny i zamówić MARD dla swojego bezpieczeństwa. Przy czym stosując się do zasad bezpieczeństwa, odłączając czaszę główną powyżej minimalnej, zalecanej wysokości i wyrywając niezwłocznie uchwyt od zapasu to skrócenie napełniania daje co najwyżej więcej czasu na wybranie miejsca lądowania. Można więc powiedzieć, że MARD jest rozwiązaniem najbardziej potrzebnym dla osób, które nie kontrolują wysokości, czy to otwarcia spadochronu głównego, czy decyzji o podjęciu procedury awaryjnej. To dla nich najbardziej może przydać się te dodatkowe kilkadziesiąt metrów wysokości. Może bardziej trafne byłoby hasło: jeśli lubisz przeginać pałę, to przygotuj się do tego jak najlepiej.

Sprzedając MARD jako system skracający czas napełniania się spadochronu uruchamia się jednocześnie u skoczków poczucie, że oto mogą sobie pozwolić na niższe odłączenie niż cała szara masa skoczków. Podobnie jest ESP, czy ABS są wspaniałymi rozwiązaniami ale nie usprawiedliwiają szybszego jeżdżenia. Dużo lepszym, jeśli chodzi o dbałość o bezpieczeństwo byłoby promowanie MARD jako systemu, który scala odłączoną czaszę z freebagiem i można szukać tylko jednego elementu a nie dwóch oddzielenie. To nie przekładałoby się na nadmierny entuzjazm wobec taniego w produkcji i drogiego w sprzedaży produktu. 

Kupowanie bezpieczeństwa.

Wykreuj problem i sprzedaj rozwiązanie. Jeśli to jeszcze będzie opakowane w ratowanie życia, w przejaw rozsądku to możemy mieć problem. Oczywiście rozsądny skoczek z system MARD może być bardziej bezpieczny w wąskim wachlarzu możliwych awarii, jednak radosny głupek przekonany, że może więcej bo ma MARD (a może tak myśleć, bo tak właśnie marketing kreuje wizerunek) to prawdopodobnie poza nadmiernym obniżeniem procedury otwiera również nowe przestrzenie zagrożeń. Testując to, czego nie przetestowali producenci, bo nie mieli punktu widzenia radosnego głupka. Na przykład w splątaniu na małej wysokości może odłączyć się od drugiego skoczka zostawiając go ze złożonym spadochronem nad głową, zamiast otworzyć zapas i albo zrobić transfer, albo zostać w splątaniu dokładając więcej materiału nad głowami i zwiększając szansę przeżycia.

Bezpieczeństwo

Skłaniam się do stwierdzenia, że nie można kupić bezpieczeństwa. Skacząc na poprawnie skonfigurowanych i eksploatowanych spadochronach, czy to starszych, czy nowszych, stosując zasady bezpieczeństwa można bezpiecznie zestarzeć się w spadochroniarstwie. Podstawą jest respekt. Respekt jest ściśle sprzężony z refleksją nad aktywnością, którą się uprawia. To refleksja pogłębia respekt a respekt zachęca do dalszej refleksji. Obie stanowić mogą silną motywację do przygotowywania się do skoku, do analizy nie tylko pogody, stanu spadochronu, samolotu, czy lądowiska ale także własnego przygotowania. Refleksja i respekt mogą wreszcie doprowadzić do odstąpienia od skoku, pomimo tego (tak to jest możliwe), że nikt nam tego nie zabrania. Ostatnim z fundamentów jest koncentracja. Jej brak podczas skoku wynika właśnie z braku refleksji i szacunku do skoków i reszty skoczków. Nadal nie potrafię pogodzić się z tym, że doświadczeni ludzie, zamiast obserwować otoczenie, słuchać pracy samolotu i być gotowym na ewentualną pomoc dla mniej doświadczonych grają sobie w jakąś grę na swoim smartfonie. Dopiero przed otwarciem drzwi chowają go, zakładają pięknie malowany kask i są gotowi na bohaterski skok. Jeśli ktoś nie ma szacunku do tego, co robi i do tych, z którymi to robi, nie powinien tego robić albo nabrać szacunku. 

Czy więc jestem ryzykantem, szpanerem albo osobą niedoinformowaną ponieważ nie używam RSL? Raczej żyję w swojej własnej iluzji bezpieczeństwa starając się otwierać wyżej, zachowując separację poziomą i pionową, unikając zakrętów, mając obrane alternatywne miejsce lądowania. 

Z drugiej strony, czy coś by mi przeszkadzało mieć RSL i MARD przy takim zachowaniu bezpieczeństwa? Poza nielubianym przeze mnie komplikowaniu konstrukcji zapasu chyba nic. Przecież ja jestem wyjątkowy, nie taki jak szara masa skoczków ;)



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Samolot An-2

An-2 to dwupłatowy samolot wielozadaniowy klasy STOL (Short Take Off and Landing). Długość drogi rozbiegu i dobiegu to około 200 metrów. Antek wyposażony jest w gwiazdowy silnik wolnossący, któremu mocy na małych wysokościach wystarcza do przewożenia niemal dwóch ton balastu. Jednak wraz ze wzrostem wysokości, gdy spada ciśnienie powietrza, brak wystarczającej ilości tlenu dusi koniki mechaniczne z początkowej wartości 1000.

Wypadek Pabla

Nie mogę pozbierać myśli. Może pisanie jakoś się do tego przyczyni. Pablo dziś zginął podczas skoku tandemowego. Poznałem go na wyjeździe do Hiszpanii kilkanaście lat temu, gdy robił ze mną swój AFF. Zawsze uśmiechnięty, pełen energii, sypiący dobrej jakości dowcipami jak z rękawa. Podczas szkolenia nie szło mu świetnie, jeden z moich palców nadal jest wykrzywiony po tym, jak łapałem go z obrotów. Zaskoczył mnie wtedy swoją postawą. W żaden sposób nie załamywał się, nie biadolił tylko trenował na ziemi i skakał aż wyszło mu tak, jak tego chciał. Potem miałem okazję przekonać się, że taki miał charakter. Poznałem go jako uporządkowanego i bardzo zadaniowego człowieka. Skrupulatnie realizował swoje zamierzenia. Kilka lat później nauczyłem go jak skakać w tandemie. Na tandemie zakończyło się jego życie. Żona, dwoje małych dzieci. Młody człowiek, więc najpewniej też rodzice. Mama, dzień mamy. Wiem, że los dopada na przeróżne sposoby. Wypadki komunikacyjne, choroby. Co komu pisan...

Skoki na linę tzw static line

Dziwnie brzmi dla skoczka określenie skoki na linę. Tak jakby ktoś wskakiwał na linę. To nieco przestarzałe określenie wiąże się z nieco przestarzałą metodą szkolenia. Owszem nadal szkolenie podstawowe metodą static line jest uprawiane ale wiąże się to zwykle z faktem posiadania samolotu z silnikiem tłokowym, który nie daje rady wdrapać się na porządną wysokość. Static Line to skoki z małych wysokośc, pozostałość po wojskowych desantach Skoki na linę to tradycja komandosów . W ramach działań operacyjnych duża liczba desantowców musiała być wyrzucona w krótkim czasie z możliwie najniższej wysokości. Dlatego wyposażeni byli w spadochrony z systemem natychmiastowego otwarcia. Ten system opierał się w swej konstrukcji na linie statycznej. Stalowa, cienka linka w osłonie z brezentu, połączona z taśmą tekstylną prowadziła zazwyczaj do pokrowca spadochronu głównego. Podłączona przez wyrzucającego do grubszej, rozpiętej na pokładzie liny specjalną klamrą zaczynała swoją pracę, gdy de...