Unormowane początki
Podczas szkolenia podstawowego, przed pierwszym skokiem z samolotu trzeba przejść solidne przygotowanie. Minimalne wymagania stawiane ośrodkom szkolenia wobec kandydatów do pierwszego skoku określają federacje spadochronowe lub urzędy sprawujące nadzór nad lotnictwem cywilnym. W dzisiejszych czasach nikogo to już nie dziwi. Nikt chyba nie spodziewa się, że przyjedzie na lotnisko, od razu dostanie spadochron na grzbiet aby od razu skoczyć z samolotu.Zakres przygotowania do pierwszego skoku może znacznie się różnić, lepiej nie traktować swojego własnego kursu podstawowego jako wyznacznika standardu panującego w danym kraju. Choć minimalne wymagania są określone, to czas poświęcany studentom oraz jakość przekazywanej wiedzy mogą się znacznie różnić. Jeszcze większe rozbieżności mogą występować w odniesieniu do prowadzonych zajęć praktycznych. O ile nie dzieje się w danym ośrodku nic złego, można powiedzieć, że dobór narzędzi szkoleniowych jest prawidłowy, niezależnie od tych różnic.
Im dalej w las tym więcej drzew.
Skoczek mimowolnie przenosi pewne wzorce z otaczającego go świata na nowo poznawane aktywności. Jeśli egzamin teoretyczny i praktyczny oraz plastikowe prawo jazdy wystarczają na resztę kariery kierowcy, to można przyjąć, że licencja skoczka spadochronowego (polski zamiennik to świadectwo kwalifikacji skoczka spadochronowego) stanowi wjazd do całej kariery. Dalej już granic nie ma, można robić co się chce.Oczywiście tak nie jest. Nie dlatego, że skoki spadochronowe są trudniejsze niż prowadzenie samochodu, raczej dlatego, że aktywności w spadochroniarstwie są dużo bardziej zróżnicowane, z większą liczbą stopni wtajemniczenia, których nie da się licencjonować jednym dokumentem. Dużo lepszą gradację umiejętności, a co za tym idzie nowych możliwości, daje gradacja przyjęta przez federacje zrzeszone w ramach FAI.
- Licencja A - szczawik, 25 skoków - wymaga opieki instruktorskiej na ziemi,
- Licencja B - młodziak ale samodzielny, 50 skoków - ponosi odpowiedzialność za każdy swój wygłup,
- Licencja C - młodzieniec z możliwościami, 200 skoków - może już skakać z kamerą, robić kurs wingsuit, przystąpić do szkolenia BASE
- Licencja D - dojrzały skoczek, 500 skoków - może rozpoczynać kurs instruktorski
- Licencje E itd to już łechtanie ego zasłużonych umelców.
Jest licencja - hulaj dusza!
O ile nikogo chyba nie dziwi solidne przygotowanie do kursu AFF to istnieje duży opór przed analogicznymi zachowaniami na kolejnych etapach szkolenia. Ponieważ nie da się (przynajmniej nie słyszałem o takich przypadkach) ominąć kursu podstawowego - każdy zaczyna od niego.Jednak zakup wingsuit i skok bez przygotowania, tak na krzywy ryj, to duże zagrożenie wypadku. Brak nadzoru w doborze sprzętu, spadochronu, właściwego kombinezonu, brak przygotowania teoretycznego i praktycznego - to naginanie rzeczywistości w stronę wypadku.
Tracksuit jest dużo bardziej bezpieczny ale i tu wymóg posiadania minimum 150 skoków wydaje się być uzasadniony. Kolizje podczas swobodnego spadania i przy otwarciu stają się zmorą spadochroniarstwa. Lekceważące podejście nawet do prostego tracksuita to już zapalona czerwona lampka ostrzegawcza.
Podobnie jest z BASE. 200 skoków to limit przestrzegany przez większość mentorów. W skokach BASE, które z założenia pachną nielegalnie nie ma mowy o systemie szkolenia i licencjonowaniu instruktorów. Są więc mentorzy - pełniący podobną funkcję wprowadzania w podstawy skoków BASE. Oczywiście przybliżanie podstaw tego odłamu spadochroniarstwa ma na celu utrzymanie, lub nawet podniesienie poziomu bezpieczeństwa w tych skokach. Zbyt dużo wypadków śmiertelnych stanowi bowiem zagrożenie dla całej społeczności BASE. Jeśli stanie się to statystycznie zbyt wypadkowe, ktoś wreszcie wypowie wojnę, jakiś obrońca lepszych zasad i większych prawd będzie miał nową krucjatę - przeciwko skoczkom BASE.
Samotność i niezależność jest tylko pozorna
Można więc zauważyć pewną zależność pomiędzy indywidualnym pojmowaniem bezpieczeństwa a traktowaniem całej społeczności z perspektywy statystyki wypadków. Indywidualnie każdy może sobie pomyśleć, ja dam radę. Poczytam, poćwiczę, zepnę dupsko i już. Ale gdy poskacze przez kilka lat i zobaczy, że spalone zostały fajne obiekty, które zostały zabezpieczone po nieprzemyślanych i spektakularnych akcjach, gdy dowie się, że to co nie było legalne stało się już nielegalne to oburzy się. Powie, no gnojki zaczynają samopas i tak się to kończy. Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Gdy się w coś wchodzi ma to inny wygląd, niż gdy się już jest w środku. W środku, zaraz po wejściu wygląda inaczej niż po 10 latach, inaczej po 20 itd.Do każdego nowego etapu należy się przygotować. Nie warto wyważać otwartych dawno drzwi. Nie warto niepotrzebnie ryzykować. W lotnictwie, nawet po dobrym przygotowaniu, zawsze zostaje sporo zagrożeń, dokładanie jeszcze głupich błędów wynikających z braku podstawowych informacji i umiejętności odbija się nie tylko na ryzykancie ale na całej grupie zainteresowanych. Media nie są skłonne do wydawania wyważonych opinii, siedzący przed telewizorami również nie szczędzą krytyki, każdy błąd jest rozdmuchiwany i rozdymany do monstrualnych rozmiarów. Każdy błąd ma przekonać tego w kapciach, z puszką piwa jasnego, że podjął dobrą decyzję zostając w domu. Nie warto robić czegoś nieprofesjonalnie.
Skoki BASE wyewoluowały z normalnego skydivingu. Przygotowania do skoków z obiektów, ze względu na ich nielegalność zostały oderwane od stref zrzutu. Moim zdaniem niepotrzebnie. Choćby opanowanie umiejętności celnego lądowania na czaszy BASE, znalezienie punktu przeciągnięcia, praca na tylnych taśmach, odkręcanie się ze skręcania linek itp - jest dużo bardziej efektywna na lotnisku. Skacząc z samolotu skoczek ma kilka minut na trening a nie kilkanaście sekund jak przy skoku BASE. Przy skoku BASE ryzykowne jest też przeciąganie spadochronu jeśli wcześniej się go nie poznało.
Nawet jakbym miała odbyć tylko jednorazowy skok to i tak bym wolała się jakoś przygotować,chociażby mentalnie, może jakieś ćwiczenia oddechowe.
OdpowiedzUsuń