Wczoraj miałem przyjemność nagrać i opublikować na YT film, w którym omawiam pewne zdarzenie spadochronowe, w którym skoczek twardo wylądował i solidnie się poturbował. Przyjemność, czy też może bardziej trafnie określona satysfakcja z nagrywania analizy tego błędu brała się między innymi z faktu, iż sam poszkodowany wpadł na pomysł, że mogę użyć materiału z jego kamery, oraz z kamery na ziemi, które zarejestrowały nieudane lądowanie. Oczywiście to, że obrażenia nie były bardzo poważne, również wpłynęły na moje dobre samopoczucie.
Błąd był ciekawy pod względem szkoleniowym. Na pierwszy rzut oka można byłoby powiedzieć, że skoczek nie posiadał odpowiednich umiejętności. Przedłużył fazę nurkowania, zagapił się przed wyrównaniem i czasza "nie wybrała" dostatecznie dobrze. Wynikiem walnięcia w plażowy piasek jest uszkodzenie podwozia - złamana kość udowa i naruszenie konstrukcji kadłuba - pęknięta kość krzyżowa. Pacjent naprawiony, stabilny ale jeszcze sobie poleży i popatrzy w sufit przez kilka tygodni.
Ale do rzeczy, bo przypuszczam, że takie historyjki to lotników interesują mało. To co było w tym ciekawe to średni poziom doświadczenia skoczka, wymagająca czasza - śmiało może być nazwana wyczynową oraz nowe, trudniejsze warunki lądowania. Teren przygodny, plaża o ograniczonej, niedużej powierzchni. Praktykowany w normalnych, dużo bardziej sprzyjających warunkach manewr został wykonany nieprawidłowo. Postawiłem hipotezę, że problem może tkwić w przeszacowaniu swoich umiejętności, lub niedoszacowaniu zagrożeń wynikających z próby wykonania widowiskowego lądowania w trudnych warunkach terenowych.
Dla doświadczonego skoczka, dla instruktora sprawa wydawałaby się oczywista. Jeśli są ograniczenia, jeśli jest trudniej lub bardziej niebezpiecznie, to trzeba się do tego przygotować. W przypadku spadochroniarstwa dobrze jest użyć czaszy o bardziej łagodnej charakterystyce lotu, nastawić się bardziej na precyzję i celność lądowania oraz odsunąć na plan dalszy widowiskowość wykonywanego manewru. Im mniejsze doświadczenie, tym bardziej trzeba uważać na samego siebie, to własna samoocena jest najgorszym wrogiem. W tym przypadku skoczek ma na swoim koncie dorobek ponad 800 skoków, co pozornie wydaje się dużą liczbą, lecz w istocie tak nie jest. To bardzo trudny czas dla samodzielnych spadochroniarzy. Wyszli bowiem ze szkolenia podstawowego, zmniejszyli rozmiar swoich spadochronów, doszli to swobody decydowania o swoich poczynaniach i dla wielu, mniej doświadczonych są niczym sky god. Moja prywatna refleksja jest taka, że dziś mając ponad 11 tysięcy skoków częściej mam wątpliwości wobec swoich możliwości i umiejętności niż kiedy miałem skoków 800.
Opinia innych bardzo wpływa na nasze działania. Jesteśmy bowiem zwierzętami stadnymi i cały czas, świadomie i podświadomie działamy na rzecz swojego wizerunku w grupie. Media społecznościowe i ekran komputera, który zastępuje coraz bardziej prymitywne lecz bliższe prawdzie lustro, również nie pomagają takim skoczkom. W przypadku tego konkretnego skoku, na plaży już czekali znajomi, kamery włączone, teren atrakcyjny wizualnie, prawdopodobieństwo uzyskania wspaniałych kadrów bardzo wysokie. Kamery mają swój magnetyzm. Nie bez powodu są przygotowane ograniczenia dotyczące ich używania przez niedoświadczonych skoczków.
Wszystko więc pozbierało się do tego właśnie przeładowania matrixa. Samo zdarzenie można uznać za domknięte. Mam nadzieję, że skoczek przyjmie tą lekcję z pokorą a wtedy lekcja go wzmocni. Jednak to zdarzenie zamocowane w całym procesie dbałości o bezpieczeństwo jest jedną z bardzo wielu fiszek. Cały proces jest otwarty, płynie wraz z naciągającymi zasady uczestnikami. W tym szerszym kontekście też mamy wrogie wpływy. Do najgorszych czynników zaliczyłbym przynajmniej dwa. Jeden z nich to negowanie współdzielenia zasad bezpieczeństwa, to głębokie wewnętrzne przeświadczenie, że zasady są dla "nich" a nie dla "mnie". Ja jestem bardziej sprawny psycho-fizycznie, jestem doświadczonym skoczkiem, który ma rodzinę, lub też jestem młodym skoczkiem, który nie ma skostniałego spojrzenia na spadochroniarstwo. Zasady dla "nich" są OK, ale mnie niekoniecznie dotyczą. Takie podejście podsycone marketingowymi bzdurami o wolności w lotnictwie tworzą mieszankę wybuchową. Jednym się udaje innym nie. Starych kozaków nie ma.
Druga kwestia to bezrefleksyjność. To wypieranie niewygodnych faktów, odsuwanie od siebie świadomości o zagrożeniach. Automanipulacja i chęć niezmąconej zabawy za wszelką cenę. Niedojrzałość emocjonalna przerażająco dużej grupy społeczeństwa. Ucinanie każdej próby przemyślenia rzeczywistości wokół i wewnątrz aktywności lotniczej. Szybka ocena, znalezienie czynnika lub osoby, która ponosi winę za dany problem w taki sposób, aby można było zdarzenie zakwalifikować do wcześniej wspomnianej przeze mnie aberracji postrzegania świata. Ten błąd popełnił "on", ja bym go nie popełnił. Jestem bezpieczny bo... i tu wstawiamy dowolny, wygodny argument.
Na filmie próbowałem to wytłumaczyć. Nie każdemu pasują monologi trwające kilkadziesiąt minut. Ale nie da się czasem czegoś opisać w kilku zdaniach, szczególnie gdy jest to zjawisko złożone. W komentarzach zobaczyłem przejaw obu wspomnianych zniekształceń. Skoczek zobaczył błędy pilotażu i skwitował to stwierdzeniem, że on po prostu nie umie robić tego manewru. W domyśle, on nie umie, ja umiem. On się połamał, ja się nie połamię bo ja umiem. Podobnie w przypadku tegoż tekstu, obawiam się, że wiele osób nie dotrwało do końca, bo coś tam "przynudzam" a to przecież nie jest kierowane od nich, tylko do innych.
Komentarze
Prześlij komentarz