Przejdź do głównej zawartości

RSL a szkolenie podstawowe

Po pierwszym szkoleniu spadochronowym niewiele zostaje w głowie skoczka. Jakieś kilkanaście procent wiedzy nabytej w czasie kursu po połowie roku zostanie zutylizowane przez mózg. Stanie się tak dlatego, że wiedza ta nie jest odświeżana, nie jest rozbudowywana, nie tworzy pewnej logicznej struktury. Wlatuje jednym uchem i wysącza się drugim.
To nic nowego.
Oczywiście nic nowego dla instruktora, który ma możliwość szkolić uczniów prowadząc ich przez kolejne etapy ich procesu nabywania umiejętności spadochronowych.
Co jednak się dzieje z resztkami tej wiedzy?
Mózg skleja to co zostało. Tak jak nieprzygotowany student na egzaminach, mózg kombinuje niczym koń pod górę. To bardzo niebezpieczne zjawisko, gdyż uczeń nie zdaje sobie sprawy ze swojej niewiedzy. Pamięta, że był szkolony, pamięta pogodę za oknem sali, na której były zajęcia. Pamięta wiele szczegółów otoczenia i jest przekonany, że wszystko pamięta. Dopiero konkretne pytanie wymagające precyzyjnej odpowiedzi obnaża funkcjonowanie mózgu.
Dobrze byłoby, gdyby każdy miał tą świadomość. Szczególnie instruktorzy, którzy mogliby być przecież aktywnymi projektantami tych struktur myślowych u uczniów.



Taka sytuacja.

Ponad rok temu odświeżałem wiedzę skoczków, którzy robili swój kurs gdzie indziej. Nie ma teraz znaczenia gdzie. Na treningu sytuacji awaryjnych poza tłumaczeniem pytam o niektóre, konkretne sytuacje. Jedną z nich jest zgubiony lub zablokowany pilocik, czyli problem, który traktowany jest nieco po macoszemu w szkoleniu teoretycznym i podczas ćwiczeń. Być może wynika to ze specyfiki metody AFF, gdzie pilocik jest zawsze w zasięgu ręki instruktora.
Odpowiedź, która padła nieco mnie zaskoczyła, ale nie dałem po sobie nic znać, tylko wytłumaczyłem od razu jak powinno być. Wiadomo, o ile wysokość pozwala, powinno się wrócić do sylwetki neutralnej i jeszcze raz sięgnąć,  jeśli druga próba nie przyniosła oczekiwanego skutku i pilocika nie można znaleźć, lub nie można go wyciągnąć - trzeba przystąpić do wykonania procedury awaryjnej.
To, co mnie zaskoczyło, to sięganie do zamków taśm nośnych i próba "gmerania" tam przy czymś. Skoczek zamierzał najpierw rozłączyć RSL a dopiero potem przystąpić do procedury awaryjnej. Czyli spadając z pełną prędkością, tracąc co 2 sekundy 100 metrów zamierza znaleźć małą klamerkę i odłączyć system RSL od taśmy nośnej. Absurd. Jakaś aberracja pamięci skoczka doprowadziła do zlepienia się różnych fragmentów szkolenia. To się zdarza. Dalej szkolenie przypominające przebiegało już dobrze. Wydawało mi się, że zapomniałem o tym zdarzeniu.
Jednak niemal rok później inna osoba, też z tej strefy, na to samo pytanie zaczęła robić to samo. To już mnie zmroziło. To już nie była "swobodna wariacja" jednego umysłu. To było coś istotnego. Jak zwykle nie przenosząc mojego zdziwienia na skoczka, wytłumaczyłem, przetrenowałem i jeszcze przez kilka dni, rano przed skokami skoczek był sprawdzany na atrapie uprzęży. Motorycznie zostało utrwalone prawidłowe postępowanie w takiej sytuacji. Szkolenie przebiegało prawidłowo ale tym razem nie miałem wątpliwości, że to jest istotna sprawa.

Co mnie w tym niepokoiło?

No cóż, wyobraźmy sobie hipotetycznie, że mamy do czynienia z młodym skoczkiem, który w poprzednim sezonie skończył AFF i skoczył kilka razy. Stan umysłu, poziom wiedzy i umiejętności byłby więc porównywalny z tym, co przynieśli do mnie skoczkowie chcący kontynuować swoje szkolenie. Wyobraźmy sobie, że na wysokości otwarcia głównego spadochronu młody skoczek z jakiś przyczyn nie możne wyciągnąć pilocika. Powiedzmy, że zamiast pilocika szarpie nadmiar taśmy regulacji rozmiaru uprzęży. Szamoce się jakiś czas, bo zgubiony lub zablokowany pilocik to awaria, której mało kto może się spodziewać. W głowie będzie się kręcić myśl "jak to? dlaczego to mi się zdarza, to nie możliwe" itp. Gdy jest już podejrzanie nisko skoczek przypomina sobie o tym RSL i zaczyna szukać klamerki z czerwoną tasiemką, którą przecież trudno jest znaleźć w swobodnym spadaniu, choćby z powodu pędu powietrza. Młody skoczek, przy takim poszukiwaniu zapewne przewróci się na plecy i straci kontakt wzrokowy z ziemią. W walce przestanie kontrolować wysokościomierz a ziemia nie będzie mu się rzucać w oczy. Niestabilnie spadając prawdopodobnie uderzy więc w ziemię o ile AAD nie uratuje mu życia. Ale AAD to AAD, to tylko elektronika i przecinak do pętli zamykającej zapas. Może nie zadziałać. Stanie się więc tragedia. To dość prawdopodobny łańcuch zdarzeń.

Skąd się to mogło wziąć?

RSL i AAD to marketingowe chwyty szkoleniowe, które mają zapewnić ucznia, że jest tak bardzo bezpiecznie podczas szkolenia. Mają odsadzić się od "starego i niebezpiecznego" spadochroniarstwa. Mają wyrobić zaufanie do niezawodności sprzętu. Instruktorzy przekazują więc te informacje naznaczone emocjami, emocje te zaś wyróżniają z monotonnego potoku właśnie te szczegóły. Inne utrwalone w głowie skoczka naznaczone emocjami informacje to postępowanie podczas awarii. W ten sposób mogą te rzeczy trafić na tą samą półkę. O ważności RSL i robieniu czegoś z tym zabezpieczeniem uczeń dowie się jeszcze raz - a to przy okazji zasad postępowania z tym RSL, czyli kiedy go rozpinać - i tu jest pies pogrzebany!

Komu zależy na rozpinaniu RSL? Uczniowi? No nie, on ma to w nosie, to nie jest dla niego istotne. Przecież jeśli przy dużym wietrze odczepi na ziemi swój główny spadochron to RSL, nawet jeśli wyrwie zawleczkę i jeśli nawet wyskoczy pilocik sprężynowy to nie grozi mu napełnienie czaszy zapasu. Przy takim silnym wietrze uczniowie nie skaczą. Na dachu? Całe lądowanie na dachu to już jest jakaś ciekawostka a jeszcze odpinać RSL, gdy trzeba walczyć o bezpieczne wylądowanie. No właśnie. Moim zdaniem to instruktorom, do których należy sprzęt szkoleniowy na tym zależy. Żeby nie płacić mechanikowi za ułożenie zapasu. Nie zapominają więc o uprzedzeniu ucznia o tym, że najpierw RSL...
Spotkałem się też ze skoczkiem, który z wykładów zapamiętał, że zapasu nie ma co pochopnie otwierać, bo jego ułożenie jest bardzo drogie - brawo dla kogoś tam, brawo!

No dobra, do brzegu.

Jeśli instruktor ma mało czasu na szkolenie ucznia, bo np pogoda zrobiła się zaskakująco dobra i trzeba niebawem lecieć, albo nie może długo gadać bo tandemy czekają, to lepiej NIC nie mówić o rozłączaniu RSL. A jeśli o tym mówić to już zrobić to prawidłowo z akcentem na to, że rozłączamy O ILE JEST TO BEZPIECZNE I MAMY NA TO CZAS. Wystarczy więc wytłumaczyć jak to działa albo po prostu zapytać ucznia, jak myśli do czego służy ta tasiemka. Zgodnie z chińską mądrością: powiedz mi a zapomnę, wytłumacz mi a zrozumiem. Jak ktoś rozumie, to logiczny konstrukt będzie bardzo trwały.

i pilnować się, bo w skokach się można zajebać na śmierć

Komentarze

  1. Dobry artykuł a wypadek z młodym skoczkiem któremu nie zadziałał automat i płasko wbił się w ziemię miał miejsce kilka lat temu.

    OdpowiedzUsuń
  2. "(...)mamy do czynienia z młodym skoczkiem, który w poprzednim sezonie skończył AFF i skoczył kilka razy".

    I takiemu skoczkowi mamy powiedzieć że:
    "rozłączamy O ILE JEST TO BEZPIECZNE I MAMY NA TO CZAS. Wystarczy więc wytłumaczyć jak to działa albo po prostu zapytać ucznia, jak myśli do czego służy ta tasiemka".

    I trzymamy kciuki żeby taki skoczek wiedział kiedy to jest bezpieczne i czy ma na to czas. Raczej sobie poradzi, bo mu przypomnieliśmy przed dwudziestoma minutami do czego służy ta tasiemka.
    W trakcie spadania, pomiędzy wysokościami 400 a 300 metrów najsprawniej będzie sobie radził z logicznym konstruktem.

    OdpowiedzUsuń
  3. Unknown, z jakiegoś sobie znanego powodu wyrywasz część wypowiedzi z kontekstu. Ciekawe dlaczego ;)
    A cóż z RSL twoim Unknownowym zdaniem powinien zrobić skoczek spadający z pełną prędkością na wysokości 400-300 metrów?

    OdpowiedzUsuń
  4. Czy jest w ogóle mozliwa jakas sytuacja, kiedy trzeba albo powinno sie odpiac RSL zanim sie otworzy czasza glowna? Mnie uczyli, ze tylko przed ladowaniem w wodzie powinienem go odpiac czyli jak juz lece na czaszy i wiem, ze ja zaraz musze wypiac bez otwierania zapasu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jedyna taka sytuacja, jaka teraz przychodzi mi do głowy, to zawieszenie się tandemu hamulcem na usterzeniu ogonowym. Wtedy trzeba rozpiąć RSL, rozpiąć zamki i zwolnić hamulec.

      Usuń
  5. "Przecież jeśli przy dużym wietrze odczepi główny spadochron to RSL nawet jeśli wyrwie zawleczkę i jeśli nawet wyskoczy pilocik sprężynowy to przecież nie napełni się zapas. Przy takim wietrze uczniowie nie skaczą." Totalnie nie rozumiem tego fragmentu, wytłumacz proszę o co Ci tutaj chodziło. Z góry dziękuję, Łukasz

    OdpowiedzUsuń
  6. Łukasz, chodziło mi o to, że uczniowie nie skaczą przy tak silnym wietrze, który mógłby napełnić spadochron zapasowy po odczepieniu na ziemi czaszy głównej. W związku z tym, zawracanie im głowy rozłączaniem RSL i dekoncentrowanie w trudnym dla nich czasie sterowania spadochronem wydaje się być pomyłką.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zabrakło mi tego "na ziemi" w tekście, chociaż po późniejszym przeczytaniu zrozumiałem, że raczej tylko o to mogło Ci chodzić. Dziękuję, już wszystko jasne.

      Usuń
    2. Zaraz to poprawię, żeby nie mieszało. Dziękuję Łukasz.

      Usuń
  7. Super, teraz nawet początkujący skoczkowie nie zawieszą się na tym fragmencie. Przy okazji dzięki za całokształt Twojej twórczości, bardzo pomaga w drodze po ŚKę :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Samolot An-2

An-2 to dwupłatowy samolot wielozadaniowy klasy STOL (Short Take Off and Landing). Długość drogi rozbiegu i dobiegu to około 200 metrów. Antek wyposażony jest w gwiazdowy silnik wolnossący, któremu mocy na małych wysokościach wystarcza do przewożenia niemal dwóch ton balastu. Jednak wraz ze wzrostem wysokości, gdy spada ciśnienie powietrza, brak wystarczającej ilości tlenu dusi koniki mechaniczne z początkowej wartości 1000.

Wypadek Pabla

Nie mogę pozbierać myśli. Może pisanie jakoś się do tego przyczyni. Pablo dziś zginął podczas skoku tandemowego. Poznałem go na wyjeździe do Hiszpanii kilkanaście lat temu, gdy robił ze mną swój AFF. Zawsze uśmiechnięty, pełen energii, sypiący dobrej jakości dowcipami jak z rękawa. Podczas szkolenia nie szło mu świetnie, jeden z moich palców nadal jest wykrzywiony po tym, jak łapałem go z obrotów. Zaskoczył mnie wtedy swoją postawą. W żaden sposób nie załamywał się, nie biadolił tylko trenował na ziemi i skakał aż wyszło mu tak, jak tego chciał. Potem miałem okazję przekonać się, że taki miał charakter. Poznałem go jako uporządkowanego i bardzo zadaniowego człowieka. Skrupulatnie realizował swoje zamierzenia. Kilka lat później nauczyłem go jak skakać w tandemie. Na tandemie zakończyło się jego życie. Żona, dwoje małych dzieci. Młody człowiek, więc najpewniej też rodzice. Mama, dzień mamy. Wiem, że los dopada na przeróżne sposoby. Wypadki komunikacyjne, choroby. Co komu pisan...

Skoki na linę tzw static line

Dziwnie brzmi dla skoczka określenie skoki na linę. Tak jakby ktoś wskakiwał na linę. To nieco przestarzałe określenie wiąże się z nieco przestarzałą metodą szkolenia. Owszem nadal szkolenie podstawowe metodą static line jest uprawiane ale wiąże się to zwykle z faktem posiadania samolotu z silnikiem tłokowym, który nie daje rady wdrapać się na porządną wysokość. Static Line to skoki z małych wysokośc, pozostałość po wojskowych desantach Skoki na linę to tradycja komandosów . W ramach działań operacyjnych duża liczba desantowców musiała być wyrzucona w krótkim czasie z możliwie najniższej wysokości. Dlatego wyposażeni byli w spadochrony z systemem natychmiastowego otwarcia. Ten system opierał się w swej konstrukcji na linie statycznej. Stalowa, cienka linka w osłonie z brezentu, połączona z taśmą tekstylną prowadziła zazwyczaj do pokrowca spadochronu głównego. Podłączona przez wyrzucającego do grubszej, rozpiętej na pokładzie liny specjalną klamrą zaczynała swoją pracę, gdy de...