Przejdź do głównej zawartości

Ile trzeba mieć skoków, aby wypowiadać swoje zdanie?

A ile ty masz skoków, młody, żeby tu się mądrzyć?

Temat, który niejednokrotnie chodził mi po głowie i jest przeze mnie zauważalny w wielu momentach teraz doczekał się swojego wpisu ;)

Inspiracją była niedługa dyskusja na temat pewnego filmu opublikowanego na forum, jak zrozumiałem, w celu "rozkminienia" co poszło nie tak. Dodam, że chodziło o skoki WS, w których nie mam praktycznego doświadczenia, ot skoczyłem kilka razy i jakoś mnie nie wciągnęło.
Moje uwagi, choć przedstawiłem je umiarkowanie dyplomatycznie zapewne ubodły do żywego skoczka, który nie tylko wstawił ten film do omówienia, ale sam go nagrał, wobec czego uwagi dotyczyły właśnie jego samego.
Zostałem więc odpytany na okoliczność mojej liczby skoków WS i kto mnie szkolił i już czułem pismo nosem, że riposta będzie zaczynać się od wskazania niestosowności moich uwag, gdyż mam mniejsze doświadczenie oraz szkoliłem się u mniej znanych instruktorów.
Rozumiem to bo widzę to dookoła. Ta reakcja jest bardzo popularna i bardzo szkodliwa dla młodych skoczków. Mnie ona ani chłodzi ani grzeje, bo ja robię swoją robotę, szczególnie gdy jestem do tego zachęcony na forum.

To, że nie jestem fanem WS nie znaczy, że nie uczę się i nie dowiaduję. Uczę się cały czas, bo wszyscy skoczkowie dzielą jedno niebo, jako wyrzucający chcę rozumieć co robię. Nie latam też "kątów", nie latam freefly ale to nie znaczy, że nie rozmawiam z doświadczonymi w tej materii wyjadaczami. Analizuję wypadki, oglądam filmy, konsultuję, ot mam takiego pierdolca od wielu lat, więc jeśli ktoś mnie personalnie nie wyzywa od chujów, albo budujących swoją karierę, tudzież budujących swoje ego, to resztę traktuję jako normalne ludzkie reakcje i jako szeroko pojętą dyskusję na dany temat.

Wracam jednak do tego wirusa, który toczy nasze środowisko w sposób dość podstępny, który ma wiele mutacji ale ma też wspólny mianownik - cyfrę, czyli aktualną liczbę skoków.
Tu wtrącę, że jako posiadacz całkiem pokaźnej uważam, że to nie jest bardzo istotne i mogę sobie na to pozwolić, a co więcej, jeśli już ją mam i uważam, że nie jest to ważne to powinno to być bardziej przekonujące dla młodych skoczków.

Niezależnie od liczby skoków, każdy ma dar życia i każdy jest zagrożeniem dla innych skoczków.

To jest prawdziwe. To nie cyfra się liczy. Liczy się świadomość wielu współzależności pomiędzy skoczkami, pilotami, załogą naziemną. Tam jesteśmy jednym z trybików. Nigdy nie jesteśmy zawieszeni w próżni, nigdy nie mamy wolności. Do zachowania wzajemnego bezpieczeństwa fundamentem będzie wzajemny szacunek i komunikacja.
Jeśli ktoś nie darzy innych osób szacunkiem, to raczej nie da się tego zmienić. Problem tkwi w nim samym i opiera się o zaniżone poczucie własnej wartości. Na zewnątrz zbudowany więc będzie wizerunek pewnego siebie pyszałka, lub tajemniczego samotnika typu "nie ruszaj mnie". To temat bardziej na samodoskonalenie niż wzajemne bezpieczeństwo.
Komunikacja zaś jest relatywnie łatwa do odbudowania.
Najsampierw historyjka:
Parę lat temu w Sewilli pojawił się kandydat na coacha freefly. Dość antypatyczny młody człowiek, który swoją mową ciała prezentował postawę "mam was wszystkich gdzieś" i nie chodziło tylko o młodych skoczków ale również o kadrę instruktorską strefy zrzutu. Jak wieloryb czekał aż plankton sam wpadnie mu w paszczę i będzie mógł zabłysnąć swoim kunsztem latania jako coach. Upomniany jednak został, że jako załoga strefy ma również pełnić inne, bardziej przyziemne, funkcje jak choćby omawiać błędy lądowań, w celu utrzymania poziomu bezpieczeństwa strefy. No więc poczłapał na lądowisko i zabrał się do roboty. Mnie złapał jako jednego z pierwszych na celownik. Właśnie po lądowaniu pomogłem studentowi przez radio i zbierałem swój sprzęt, gdy zaczął mi tłumaczyć. Troszkę mnie zdziwiło, bo poczułem, że chodzi o jakiś popełniony przeze mnie błąd, ale słuchałem uważnie. W trakcie tłumaczenia zrozumiałem, że pomylił mnie z moim studentem, gdyż mieliśmy takie same kombinezony. Nie przerywałem, bo interesowało mnie jak mi wytłumaczy błąd, który faktycznie, jako zupełny nowicjusz popełnił  mój student. Wysłuchałem do końca, podziękowałem i powiedziałem, że przekażę to mojemu studentowi. W żadnym momencie nie chciałem mu przerwać i powiedzieć, że ma za mało skoków, aby mnie instruować. Bo to byłby właśnie brak szacunku i to byłby ten wirus, który toczy spadochroniarstwo.
Jestem przekonany, że skoczek, którego reakcja przyczyniła się do tego wpisu (jeszcze raz dziękuję za to) była spowodowana powielaniem pewnego schematu. W przeszłości zapewne właśnie tak był traktowany przez innych skoczków. Hamowany, blokowany tudzież ignorowany, gdyż nie posiadał odpowiednich uprawnień do zaprezentowania swojej opinii. Nasz proces uczenia się opiera się w wielkiej mierze na naśladownictwie. To szczególnie dotyczy zachowań społecznych, działania w grupie.
A więc zastanówmy się, bo każdy z nas skoczków był (lub właśnie jest) młodym skoczkiem: ile trzeba mieć skoków i jakie trzeba mieć "kwalifikacje", aby zostać wysłuchanym przez innych?
Zobaczcie proszę, że już samo zadanie tego pytania pokazuje jego absurdalność. Nie można przecież ustalić żadnej takiej granicy, cały czas będą ci, którzy mają więcej i ci, którzy mają mniej skoków. Powinniśmy więc chodzić z jakimś licznikiem umieszczonym na klacie, który prezentuje nasz dorobek skoków, liczbę lat spędzonych w sporcie, tudzież ważne nazwiska instruktorów, którzy nas uczyli. Wtedy dopiero byśmy wiedzieli, czy właśnie mamy się odezwać, czy też nie.
To ślepa i chora droga.
Nawet mało doświadczony skoczek może wnieść bardzo wiele do bezpieczeństwa dużo bardziej doświadczonego, choćby z tego powodu, że prezentuje zupełnie inny punkt widzenia. Jeśli wyrażona opinia jest iluzoryczna i w gruncie rzeczy fałszywa to wytłumaczenie ze strony doświadczonego skoczka będzie zrozumiałą i bardzo pozytywną reakcją. Nastąpi komunikacja, nastąpi wymiana doświadczeń, która przepłynie bądź ze strony młodszego, który coś zauważył trafnie i "stary" może wnieść korektę w swoje zachowanie, lub "stary" wytłumaczy "młodemu", że jest trochę inaczej niż myślał.

Czy to jest takie trudne?

No cóż, i tak i nie.  Mój optymizm ma pewne granice. Nie wierzę zanadto w "starych". Są osadzeni w swoich poglądach, często mają zakuty łeb i cyfra im obiła go złotą blachą. Szczególnie jeśli przez lata zamiast się ustawicznie uczyć, po prostu tłukli tęże cyfrę.
Brak wiedzy połączony z brakiem umiejętności jej przekazywania prowadzi do nieprzyjemnych konfliktów w obliczu prawidłowego pytania ze strony młodego.
Któż z nas nie słyszał czegoś w stylu:
...nie wiesz, nie wiesz! to się kurw@ nie dowiesz młody! jak ty zdałeś KWT?
To ewidentny znak, że pytany nie wie co odpowiedzieć, lub wie co ale nie wie jak to zrobić, woli więc się zabezpieczyć na przyszłość, aby młody go omijał nie zadawał trudnych pytań. Zaś młody już wie, że jak on będzie stary to kiedyś tak właśnie ochrzani młodego i koło zdarzeń się zamknie. Dopełni się schemat.

Młodzi i starzy, nie bójcie się pytać i nie bójcie się odpowiadać. Jeśli ktoś nieelegancko zbywa was na zadane pytanie, to powiedzcie, że widzicie, że on nie umie na to odpowiedzieć, ale może zna kogoś, kto umie ;) Zostanie wtedy ze swoją wypunktowaną niewiedzą, lub aspołecznym zachowaniem, Wtedy też będzie dobrym uczynkiem przyjść do niego po jakimś czasie z innym pytaniem. Niech widzi, że sposób zachowania nie chroni go przed pytaniami.
Zaś starzy nie powinni się wstydzić odpowiadania. Ze swojego doświadczenia mogę napisać, że zawsze gdy odpowiadam, że teraz nie umiem na to pytanie odpowiedzieć, ale postaram się na jutro przygotować widzę uznanie po drugiej stronie. Bo wtedy okazanie szacunku do pytającego jest dużo ważniejsze niż ta właśnie odpowiedź.
Każda odpowiedź na pytanie, każde tłumaczenie konsoliduje wiedzę, którą gromadzimy jest bardzo ważnym elementem szkolenia. Dlatego jeszcze raz zachęcam uczcie się pytać, uczcie się słuchać odpowiedzi, uczcie się odpowiadać i uczcie się tłumaczyć. To nam wszystkim razem bardzo pomoże w stworzeniu platformy bezpieczeństwa, czyli komunikacji.

Komentarze

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciekaw jestem, czy w świecie artystycznym też istnieje podobny mechanizm. Czy też są zasłużeni, z dorobkiem, do których ci bez dorobku muszą mówić "ekscelencjo" ;P

      Usuń
    2. chciałem napisać "artyści" ..Nie, do tych z dorobkiem nie wolo się odzywać wcale ;)

      Usuń
  2. Świetny, życiowy tekst, pozdrowienia od batcheda!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Batched, cieszę się tym bardziej widząc Twój miły memu oku komentarz, że dawniej zrobiliśmy razem kawał dobrej roboty w Przeglądzie Lotniczym. Pozdrowienia z Hiszpanii ;)

      Usuń
  3. Młody,stary,doświadczony,mniej doświadczony czy to ma znaczenie? Wydaje mi się,że nie.Liczy się przepływ informacji i szacunek do drugiej osoby. A tak na marginesie,kto to jest doświadczony skoczek?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wg popularnie stosowanego algorytmu, wraz z naborem mniej doświadczonych, ci poprzedni awansują niezależnie od tego co umieją i ile mają skoków. Można też się spodziewać, że będą najsrożej oceniać tych na "niższej grzędzie" w spadochronowym kurniku ;d

      Usuń
  4. Iwan, z calym szacunkiem, bo znamy sie krotko, ale jak ktos Ci powie, ze jestes Chuj, to daje sobie reke obciac, ze sie usmiechniesz, podasz piatke i bedziesz usmiechniety ;) tak jak ja!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Samolot An-2

An-2 to dwupłatowy samolot wielozadaniowy klasy STOL (Short Take Off and Landing). Długość drogi rozbiegu i dobiegu to około 200 metrów. Antek wyposażony jest w gwiazdowy silnik wolnossący, któremu mocy na małych wysokościach wystarcza do przewożenia niemal dwóch ton balastu. Jednak wraz ze wzrostem wysokości, gdy spada ciśnienie powietrza, brak wystarczającej ilości tlenu dusi koniki mechaniczne z początkowej wartości 1000.

Wypadek Pabla

Nie mogę pozbierać myśli. Może pisanie jakoś się do tego przyczyni. Pablo dziś zginął podczas skoku tandemowego. Poznałem go na wyjeździe do Hiszpanii kilkanaście lat temu, gdy robił ze mną swój AFF. Zawsze uśmiechnięty, pełen energii, sypiący dobrej jakości dowcipami jak z rękawa. Podczas szkolenia nie szło mu świetnie, jeden z moich palców nadal jest wykrzywiony po tym, jak łapałem go z obrotów. Zaskoczył mnie wtedy swoją postawą. W żaden sposób nie załamywał się, nie biadolił tylko trenował na ziemi i skakał aż wyszło mu tak, jak tego chciał. Potem miałem okazję przekonać się, że taki miał charakter. Poznałem go jako uporządkowanego i bardzo zadaniowego człowieka. Skrupulatnie realizował swoje zamierzenia. Kilka lat później nauczyłem go jak skakać w tandemie. Na tandemie zakończyło się jego życie. Żona, dwoje małych dzieci. Młody człowiek, więc najpewniej też rodzice. Mama, dzień mamy. Wiem, że los dopada na przeróżne sposoby. Wypadki komunikacyjne, choroby. Co komu pisan...

Skoki na linę tzw static line

Dziwnie brzmi dla skoczka określenie skoki na linę. Tak jakby ktoś wskakiwał na linę. To nieco przestarzałe określenie wiąże się z nieco przestarzałą metodą szkolenia. Owszem nadal szkolenie podstawowe metodą static line jest uprawiane ale wiąże się to zwykle z faktem posiadania samolotu z silnikiem tłokowym, który nie daje rady wdrapać się na porządną wysokość. Static Line to skoki z małych wysokośc, pozostałość po wojskowych desantach Skoki na linę to tradycja komandosów . W ramach działań operacyjnych duża liczba desantowców musiała być wyrzucona w krótkim czasie z możliwie najniższej wysokości. Dlatego wyposażeni byli w spadochrony z systemem natychmiastowego otwarcia. Ten system opierał się w swej konstrukcji na linie statycznej. Stalowa, cienka linka w osłonie z brezentu, połączona z taśmą tekstylną prowadziła zazwyczaj do pokrowca spadochronu głównego. Podłączona przez wyrzucającego do grubszej, rozpiętej na pokładzie liny specjalną klamrą zaczynała swoją pracę, gdy de...