Przejdź do głównej zawartości

W poszukiwaniu idealnego procesu szkolenia spadochronowego

Wypadek, który daje do myślenia. 


W sezonie 2022, na strefie zrzutu, na której zazwyczaj organizuję szkolenia doszło do smutnego, i trudno to inaczej nazwać, głupiego wypadku śmiertelnego. Znany himalaista, który również jest początkującym skoczkiem latał jeden na jeden z doświadczonym coachem z innej strefy zrzutu. Wydaje mi się, że raczej nie było to szkolenie a raczej zbieranie epickiego materiału na potrzeby autoprezentacji w mediach społecznościowych a coach w istocie pełnił rolę bardzo sprawnego kamerzysty, filmując różnorodne, radosne fikołki celebryty. Jak do tego momentu prawie nic złego nie można powiedzieć o takiej relacji. Nie jest to dziś rzadkością. Dużo lepiej wynająć doświadczonego instruktora, niż próbować zgromadzić taki materiał w oparciu o początkujących, świeżo dopuszczonych do używania kamery w powietrzu kolegów. Ale już na tym etapie można było zauważyć coś niepokojącego. Coach, który odwiedził strefę chyba nie był zaznajomiony z zasadami bezpieczeństwa na niej obowiązującymi, do tego otaczał celebrytę nieprzenikalną barierą wyłączności, jakby obawiając się, że inny zawodowiec będzie chciał przechwycić łakomy kąsek. To oczywiście moje osobiste wrażenia z dość bliskiej obserwacji zachowań obu spadochroniarzy. 

W feralnym skoku celebryta bawił się świetnie podczas swobodnego spadania a coach sprawnie nagrywał go pomimo gwałtownych zmian prędkości. Krótkie rozejście, bliskie otwarcie i zaczął się drugi etap wytwarzania materiału wideo - tym razem lot na otwartych czaszach. Krótko mówiąc (pisząc) na tę zabawę było:

  • po pierwsze za nisko,
  • po drugie na spadochronach o zbyt rozbieżnych obciążeniach i budowie,
  • po trzecie - bez wcześniejszego omówienia postępowania podczas ewentualnych komplikacji,
  • po czwarte - przy zbyt małym doświadczeniu filmowanego skoczka

Dobrze, bezpiecznie dobrany dla umiejętności, liczby skoków i masy skoczka spadochron miał na tyle różną prędkość opadania i przemieszczania się do przodu, iż coach manewrował blisko celebryty na niemal całkowicie zahamowanym spadochronie. Pechowo, gdy znalazł się akurat ponad filmowaną czaszą, przeciągnął swój spadochron, wpadł i wplątał się w czaszę zaskoczonego tą sytuacją podopiecznego. Gdyby mieli odpowiednie do tej zabawy (ćwiczeń) spadochron, gdyby zakończyli latanie blisko siebie na bezpiecznej wysokości, gdyby niedoświadczony skoczek został poinstruowany o możliwych reakcjach na takie splątanie - pewnie wszystko wyglądałoby inaczej. Niestety po krótki locie, w którym coach był "opakowany" nie swoim spadochronem, gdzie jedynym, sprawnym skrzydłem wytwarzającym siłę nośna była jego mała, wyczynowa czasza, utraciwszy sporo wysokości niżej znajdujący się skoczek podjął prawidłową dla niego, intuicyjną decyzję o odłączeniu się od tego bałaganu i otwarciu spadochronu zapasowego. Coach, nadal owinięty, najpewniej nie widzący na jakiej jest wysokości, na obciążonym spadochronie o zmienionym kącie natarcia (przez opór aerodynamiczny czaszy, która była owinięta wokół ciała) uderzył w ziemię, ginąc na miejscu. 

W wielkim, i dość niesprawiedliwym skrócie myślowym, poniósł najwyższą cenę za błędnie zorganizowany skok. Można by więc na tym skończyć. Ot, spotkał się niedoświadczony skoczek, wynajął profesjonalistę, który (myślę, że świadomie) naruszył kilka zasad bezpieczeństwa i wyniku nieszczęśliwego splotu okoliczności padł ofiarą złego planu skoku. 

Nielubiane przez skoczków zasady bezpieczeństwa.

Od dekad trwa spór pomiędzy młodymi, pełnymi entuzjazmu i głupich pomysłów skoczkami i doświadczonymi (również przez tragedie lotnicze) instruktorami o zasady bezpieczeństwa. Owszem, niezależnie od liczby skoków, skoczkowie dość chętnie deklarują zrozumienie dla istnienia zasad bezpieczeństwa. Mało tego, używają istnienie tych zasad jako mocny argument podczas dyskusji ze swoimi bliskimi, świadczący o "niewątpliwym" bezpieczeństwie spadochroniarstwa. Jednocześnie swoje deklaracje traktują jako mentalne filary własnej iluzji bezpieczeństwa. Niestety przy napotkaniu niemal każdej bariery wynikającej z tych zasad z wielką łatwością przychodzi im twierdzenie, że ta reguła choć jest zasadna, to nie dotyczy właśnie jego (jej), bo... i tu pojawia się całe spektrum niepodważalnych, bezdyskusyjnych argumentów wykluczający właśnie tą jednostkę z całej grupy "normalnych" skoczków. Mogą to być argumenty dotyczą wieku, kariery zawodowej lub sportowej, wyjątkowego charakteru, związków z kochaną rodziną itp. itd.

Mogę się zgodzić, że niektóre zasady bezpieczeństwa należy waloryzować - gdyż czasy się zmieniają. Jestem mocno przekonany, że trzeba minimalizować liczbę takich zasad, aby można było się spodziewać, iż skoczkowie będą je wszystkie pamiętać. Ale najbardziej mnie porusza fakt, że skoczkowie zazwyczaj tych zasad nie znają, bo i nie mają kiedy ich poznać a tym bardziej zrozumieć.

Jedyny, obowiązkowy kurs spadochronowy.

Tylko przed wykonaniem pierwszego skoku (nie liczę tandemu, bo jeśli chodzi o kwestie szkoleniowe, to ten skok jest raczej formą transportu) obowiązkowo trzeba przejść szkolenie teoretyczne i praktyczne. Jeśli szkolenie to jest przeprowadzone relatywnie dobrze, to można uznać, że jest bliskie przeładowania umysłu skoczka. Moim zdaniem nie powinno się już więcej dokładać wiedzy. I tak instruktor stara się wytłumaczyć, a skoczek myśli "dobra daj mi już ten spadochron a ja ci pokażę". 

Gdy kurs podstawowy dobiega końca, gdy skoczek dostaje błogosławieństwo samodzielnego wykonywanie skoków, w obecnym systemie szkolenia, rodzi się nieobliczalny, niekontrolowany monster. Natłok pomysłów na skoki zaczerpnięty z mediów społecznościowych wypełnia cały umysł, nie ma miejsca na refleksje i wątpliwości (w większości przypadków). Trzeba skakać jak najwięcej, aby nie blokowały limity pogodowe ale przede wszystkim, aby można było skakać z kamerą. No właśnie, dlaczego nie może skakać z kamerą, skoro z kamerą jeździ na snowboardzie, na rowerze, motorem a i w samochodzie ma kamerę? 

Odmowa, blokada, konflikt.

Niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto nie słyszał, że student AFF jeszcze przed przystąpieniem do kursu potrafi zaopatrzyć się w kamerę, aby filmować swój wyczyn. Już na tym etapie jest trudno wytłumaczyć a co dopiero, gdy wszyscy kumple mają kamery a jej brak, w jaskrawy sposób potwierdza status quo niedoświadczonego spadochroniarza. To wstyd, gdy dziesiątki tysięcy znajomych z portalu internetowego zobaczą, że dany skoczek jednak nie jest takim bohaterem, na jakiego się wykreował. Czy można wytłumaczyć zagrożenia, czy można wytłumaczyć bezzasadność skakania z kamerą zanim się zdobędzie licencję C FAI? Można, ale jest to trudne i powinno zostać wytłumaczone zanim skoczek kupi, albo zdecyduje kupić kamerę. Podobnie z lataniem blisko siebie na otwartych czaszach, skokach WS, zmniejszaniem rozmiaru spadochronu, skakaniu z innymi niedoświadczonymi skoczkami na FS, FF. Wszystko można spokojnie, rzeczowo wytłumaczyć, przedstawiając jako argumenty przykłady wcześniej zaistniałych wypadków (w tym śmiertelnych). Bowiem zasady nie są wyssane z palca, tylko zazwyczaj są pisane krwią prekursorów lub ignorantów. 

Kiedy uświadamiać?

Oto jest problem na miarę naszych skomercjalizowanych, bezrefleksyjnych czasów, w których nie szanuje się nie tylko siebie ale także ekspertów. Jedynym obowiązkowym kursem jest szkolenie podstawowe, ale tam już lepiej nic nie upychać. Nie tylko będzie za dużo, ale też szansa, że zostanie coś w głowie ucznia jest znikomo mała. Czy na szkoleniu do licencji? Wydawałoby się to sensowne, nie rozwiązuje wszystkich problemów ponieważ można sobie skakać bez licencji, nikt przecież nikogo nie zmusi do podwyższania kwalifikacji. W USPA potrzebne do licencji jest szkolenie z latania na czaszy, tam więc znajdą się zagadnienia związane z prawidłowym zmniejszaniem rozmiaru czaszy, można by też tam zaimplementować postępowania w splątania na małych wysokościach a do tego od razu podłączyć zasady zabawy w lataniu blisko siebie. Gdy przedstawi się możliwe scenariusze splątań, to o wysokości końca zabawy nie trzeba będzie mówić, gdy pokaże się jak szeroki jest wachlarz potencjalnych scenariuszy splątań to łatwo będzie wytłumaczyć dlaczego trzeba mieć doświadczenie i odpowiednią liczbę skoków. 

Przed pierwszą licencją dobrze byłoby wytłumaczyć, jakie są skutki rozproszenia uwagi w trakcie dokumentowania dla świata swojego epickiego skoku, gdy szybuje się pośród innych skoczków, gdy nie są jeszcze wytrenowane odruchy psychomotoryczne. Podobnie zagrożenia WS, kolizji FS i FF. To wszystko są bardzo istotne informacje, które powinny być wkomponowane w któryś z produktów komercyjnych dostępnych na strefach zrzutu.

Zagubiona droga.

A to wszystko mogłoby wyglądać zupełnie inaczej, gdyby tylko udało się stworzyć (odtworzyć i dopracować) ustawiczny proces szkolenia spadochronowego.

ale o tym niebawem...

poniżej film (nagrany spontanicznie) dotyczący podobnych zagadnień szkoleniowych

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Samolot An-2

An-2 to dwupłatowy samolot wielozadaniowy klasy STOL (Short Take Off and Landing). Długość drogi rozbiegu i dobiegu to około 200 metrów. Antek wyposażony jest w gwiazdowy silnik wolnossący, któremu mocy na małych wysokościach wystarcza do przewożenia niemal dwóch ton balastu. Jednak wraz ze wzrostem wysokości, gdy spada ciśnienie powietrza, brak wystarczającej ilości tlenu dusi koniki mechaniczne z początkowej wartości 1000.

Wypadek Pabla

Nie mogę pozbierać myśli. Może pisanie jakoś się do tego przyczyni. Pablo dziś zginął podczas skoku tandemowego. Poznałem go na wyjeździe do Hiszpanii kilkanaście lat temu, gdy robił ze mną swój AFF. Zawsze uśmiechnięty, pełen energii, sypiący dobrej jakości dowcipami jak z rękawa. Podczas szkolenia nie szło mu świetnie, jeden z moich palców nadal jest wykrzywiony po tym, jak łapałem go z obrotów. Zaskoczył mnie wtedy swoją postawą. W żaden sposób nie załamywał się, nie biadolił tylko trenował na ziemi i skakał aż wyszło mu tak, jak tego chciał. Potem miałem okazję przekonać się, że taki miał charakter. Poznałem go jako uporządkowanego i bardzo zadaniowego człowieka. Skrupulatnie realizował swoje zamierzenia. Kilka lat później nauczyłem go jak skakać w tandemie. Na tandemie zakończyło się jego życie. Żona, dwoje małych dzieci. Młody człowiek, więc najpewniej też rodzice. Mama, dzień mamy. Wiem, że los dopada na przeróżne sposoby. Wypadki komunikacyjne, choroby. Co komu pisan...

Skoki na linę tzw static line

Dziwnie brzmi dla skoczka określenie skoki na linę. Tak jakby ktoś wskakiwał na linę. To nieco przestarzałe określenie wiąże się z nieco przestarzałą metodą szkolenia. Owszem nadal szkolenie podstawowe metodą static line jest uprawiane ale wiąże się to zwykle z faktem posiadania samolotu z silnikiem tłokowym, który nie daje rady wdrapać się na porządną wysokość. Static Line to skoki z małych wysokośc, pozostałość po wojskowych desantach Skoki na linę to tradycja komandosów . W ramach działań operacyjnych duża liczba desantowców musiała być wyrzucona w krótkim czasie z możliwie najniższej wysokości. Dlatego wyposażeni byli w spadochrony z systemem natychmiastowego otwarcia. Ten system opierał się w swej konstrukcji na linie statycznej. Stalowa, cienka linka w osłonie z brezentu, połączona z taśmą tekstylną prowadziła zazwyczaj do pokrowca spadochronu głównego. Podłączona przez wyrzucającego do grubszej, rozpiętej na pokładzie liny specjalną klamrą zaczynała swoją pracę, gdy de...