Obudziło
go szczekanie psów. Właściwie to nawet nie szczekanie tylko jakieś
tarmoszenie się ich zaraz obok. Słyszał wszystko aż zbyt dobrze, może
przez to, że zmutowani padlinożercy kotłowali się tuż za cienką ścianką
namiotu, a może z tego powodu, że miał kaca. A miał. Oj miał. Ruszył się
gwałtownie i zaraz uspokoił, bo zapulsowało w głowie bólem okrutnym.
Starał więc się za bardzo nie ruszać i przeskanował powolutku okolicę. Wszędzie, w namiocie walały się puste, plastikowe kubeczki. Kwaśny zapach wyschniętego, zawczasu rozlanego na podłogę, piwa dochodził do jego nozdrzy. To nie był przyjemny poranek. Obok przykryci jakąś plandeką, a może brezentem leżeli pozostali skoczkowie biorący udział w imprezie. Byli prawie wszyscy poza samym hersztem. Marchewa spał z głową na biuście Rudej. Kasia z zapuchniętym okiem i zdartą skórą z nosa leżała tuż obok.
– No nie za fajnie – burknął do siebie Leon i postanowił heroicznym wysiłkiem wstać. Trzeba było się przecież odlać, takie sprawy nie mogą czekać zbyt długo i na pewno wygrywają z kacem. Jak postanowił tak zrobił, przyniosło mu to nie tylko ulgę na pęcherzu ale także spowodowało pogłębienie wiary w swoje możliwości. Dał radę, wstał, przeżył imprezę spadochroniarzy i jest cały. No trochę go bolały plecy i łokieć, ale nie miał pojęcia dlaczego. Nawet nie za bardzo chciało to drążyć i dowiadywać się w jakikolwiek sposób prawdy. „Było, minęło” pomyślał.
Psy, które wcześniej ujadały zajmowały się typową, psią robotą. Wywaliły śmietnik i szarpały tektury po kaszance dożynkowej. Były tak zaaferowane swoim zajęciem, że Leon postanowił kopnąć w dupsko takiego bardziej szpetnego kundla. Zakręcony precel ogona obnażał rurę wydechową. W zasadzie tylko dupę było widać z przewróconego śmietnika, to był taki pies bez łba, bez tych psich oczu. Znowu zrealizował swój plan. Rozległo się kwiknięcie, pies wyskoczył i ugryzł Leona w nogę.
Cały odcinek na nowej stronie. Blogger zaczyna coraz bardziej ingerować w treści i mam go zatem coraz bardziej tam, gdzie jego twórcy mają mnie ;)
Starał więc się za bardzo nie ruszać i przeskanował powolutku okolicę. Wszędzie, w namiocie walały się puste, plastikowe kubeczki. Kwaśny zapach wyschniętego, zawczasu rozlanego na podłogę, piwa dochodził do jego nozdrzy. To nie był przyjemny poranek. Obok przykryci jakąś plandeką, a może brezentem leżeli pozostali skoczkowie biorący udział w imprezie. Byli prawie wszyscy poza samym hersztem. Marchewa spał z głową na biuście Rudej. Kasia z zapuchniętym okiem i zdartą skórą z nosa leżała tuż obok.
– No nie za fajnie – burknął do siebie Leon i postanowił heroicznym wysiłkiem wstać. Trzeba było się przecież odlać, takie sprawy nie mogą czekać zbyt długo i na pewno wygrywają z kacem. Jak postanowił tak zrobił, przyniosło mu to nie tylko ulgę na pęcherzu ale także spowodowało pogłębienie wiary w swoje możliwości. Dał radę, wstał, przeżył imprezę spadochroniarzy i jest cały. No trochę go bolały plecy i łokieć, ale nie miał pojęcia dlaczego. Nawet nie za bardzo chciało to drążyć i dowiadywać się w jakikolwiek sposób prawdy. „Było, minęło” pomyślał.
Psy, które wcześniej ujadały zajmowały się typową, psią robotą. Wywaliły śmietnik i szarpały tektury po kaszance dożynkowej. Były tak zaaferowane swoim zajęciem, że Leon postanowił kopnąć w dupsko takiego bardziej szpetnego kundla. Zakręcony precel ogona obnażał rurę wydechową. W zasadzie tylko dupę było widać z przewróconego śmietnika, to był taki pies bez łba, bez tych psich oczu. Znowu zrealizował swój plan. Rozległo się kwiknięcie, pies wyskoczył i ugryzł Leona w nogę.
Cały odcinek na nowej stronie. Blogger zaczyna coraz bardziej ingerować w treści i mam go zatem coraz bardziej tam, gdzie jego twórcy mają mnie ;)
Komentarze
Prześlij komentarz