Gminne dożynki zbiegły się z dużą imprezą na strefie zrzutu. Szkoła SkyGrzmot z pełnym rozmachem miała reprezentować lotniczą działalność gminy.
Wydaje się, że potrzebna była jak największa frekwencja, bo nawet Leon został zaproszony. Oczywiście dowiedział się o tym od Myszy.
Impreza miała rozpoczynać się popołudniową porą. Leon liczył po cichu na podwózkę samochodem, jednak rodzice znowu okazali się wyrodnymi. Mieli ponoć jakieś swoje, ważne sprawy i nie zajęli się synem.
Cicho przeklinając pod nosem Leon zmuszony był ponownie przeprosić się z komunikacją publiczną.
W ten jednak sposób doszło do nieplanowanego opóźnienia. Jeden z autobusów nie przyjechał, po złości naturalnie, na czas. Przez to młody dotarł na imprezę już po jej rozpoczęciu.
Rozmach był widoczny od pierwszego wejrzenia. Kosze zboża, sierpy, banery, bajery i buzery. Nalewak z piwem stał tuż obok namiotu SkyGrzmot. Liczba porozrzucanych, plastikowych kubeczków wskazywała na sporą aktywność wokół tego urządzenia.
Zapach tłuszczu, palącego się na węglu prowizorycznych, acz potężnych grillów był bardzo intensywny. Zdecydowanie przebijał się przez delikatny i bardziej smakowity zapach kiełbasek, typu kiełbaski i kaszanki typu kaszanka.
Z jakiejś, nieznanej Leonowi, przyczyny piwo lało się za darmo. O tym, że to była darmocha mogło świadczyć też to, że nikogo nie było przy nalewaku - oczywiście poza nalewającymi sobie piwo młodymi i nieco mniej młodymi ludźmi.
- hej młody, fajnie że przyjechałeś - usłyszał Leon. To Marchewa, już z wypiekami na policzkach, wypatrzył go pomimo prowadzenia głośnej rozmowy z innymi nalewakofilami.
- Romek bardzo cię o mnie wypytywał? - zagadał znowu instruktor. Przez chwilę Leon nie za bardzo wiedział, o co mu chodzi. Potem jednak skojarzył, że chodzi pewnie o inspektora Państwowej Komisji Lotniczych Upadków, który odwiedził go w szpitalu.
- Tak, sporo pytał o ciebie. Chyba cię nie lubi ten gość - Leon odpowiedział jednocześnie zdając sobie sprawę, jak bardzo zaschło mu w gębie od jazdy autobusem. Wpatrywał się chyba bardzo intensywnie w zroszony, od przepływającego, zimnego napoju kij nalewaka. Marchewa musiał to dostrzec, bo zaraz zaprosił młodego skoczka.
Z pełnym kubkiem piwa, bez soku, bo ta butla już była pusta rozmawiali o Romku. Okazało się, że obaj mieli ze sobą na pieńku. Posprzeczali się wiele lat temu i od tego czasu Romek szukał "chuj@ na Mariolkę" jak to określił Marchewa. Znaczy się, Marchewa był tą Mariolką. Rozmowa była urywana, w tym czasie przewijały się różne twarze, padały różne ksywki, ściskał niejedną dłoń. Czuł się wreszcie jak równy, z równymi. Z jakiegoś powodu przyglądali mu się z uwagą i kiwali głowami. Tak, jakby już coś o nim wcześniej słyszeli.
Muzyka dożynkowa była głośna, jakościowo jednak odstawała od jakichkolwiek standardów. Może dla rolników, którzy bawili się przy mniejszych namiotach, porozstawianych na lotnisku, była fajna. Dla Leona to było dno.
Przyjemny szum goryczkowego napoju zwiększał jednak poziom tolerancji. Po kilku kubeczkach był już bardzo wyrozumiałym melomanem. Nawet dostrzegł, że zaczyna kiwać rytmicznie zdrową nogą, w trakcie, gdy prowadzi pseudorozmowy z innymi skoczkami.
Rozmowy były o niczym, padały salwy śmiechu. W tej materii nikt nie mógł równać się z Mietkiem, który zawsze rechotał najgłośniej.
Leon rozglądał się za Myszą. Trochę mu jej brakowało. Miała przecież być na tej imprezie a jak do tej pory, jeszcze jej nie zobaczył. Zaczynał się nieco niepokoić i pił piwo coraz bardziej nerwowo. Na szczęście dla wszystkich beczek z piwem nie brakowało a spadochroniarze wyglądali na bardzo sprawnych technicznie, ponieważ przełączali kolejne butle bez żadnego problemu.
Leon poszedł do środka namiotu i zobaczył coś, czego chyba nie chciał widzieć. Wewnątrz, rozparty w fotelu siedział, a może troszkę leżał Skyzdzich. Na oparciach, oparte o Zdzicha siedziały Ruda Lalka i Mysza.
Zdzich wyglądał na mocno zrobionego. Trzymał jakiś kubek, ale był on już mocno przechylony. Sam instruktor wydawał się być mocno zamyślony. Głowa oparta o klatkę piersiową, dolna warga wysunięta, nogi wyciągnięte. Wyglądał niczym zamyślony Stańczyk z obrazu Matejki. Bajeranckie okulary były nieco przekrzywione.
Lalka i Mysza wyglądały jakby się łasiły do narąbanego Skyzdzicha.
Zazdrość dopadła Leona. Nie spodziewał się, że takie uczucie zagości w jego sercu. Do tej pory, nic mu się takiego nie przydarzyło. Po prostu chodził z jakąś laską i tyle. Teraz nawet nie chodził z Myszą a był o nią zazdrosny.
Szurnął na zewnątrz, bo zbyt ciężko było mu na to patrzeć.
Tymczasem obok nalewaka już zaczynały się jakieś ciekawe zabawy. Ten nadaktwyny koleżka leżał na plecach a na jego klacie skoczkowie postawili pustą beczkę po piwie. Widać było, że niesione są następne beczki. Spiętrzały się kolejne. Gdy były cztery, konstrukcja stała się nieco niestabilna. Posypały się na dół a jedna spadła mu na twarz. Oczywiście najgłośniejszą reakcją był rechot Mietka. Koleżka się zwinął w pozycję embrionalną, chyba nie było mu do śmiechu. Trzymał się za nos, z którego poszła krew.
Piwo nadal się lało, ale jakiś mały, wyglądający jak złośliwy krasnal skoczek. Ewidentnie skoczek, bo miał na sobie t-shirt "spadochroniarze forever" z szelmowskim uśmiechem nalał Leonowi coś, z dużej, plastikowej butelki po napoju chłodzącym.
Ten napój nie był chłodzący.
Impreza wkroczyła w kolejne stadium, lały się napoje dla twardzieli.
Wóda była tylko nieznacznie rozcieńczona jakimś niby sokiem.
Pojawiły się też jakieś dziewczyny. Sądząc po mocnym makijażu, czarnym lakierze na paznokciach, poszarpanych rajstopach i ciężkich butach - były skłonne do zabawy.
Impreza przeniosła się do środka namiotu.
Leon też poszedł tam niepewnie. Na szczęście dla niego, na fotelu rozparty był tylko Skyzdzich. Nic się nie zmieniło w jego sylwetce. Tylko kubek opuścił jego dłoń i siłą grawitacji został przyciągnięty do podłogi.
Konkurencyjna muzyka była dużo lepsza od tej dożynkowej. Dziewczyny w poszarpanych rajstopach dygały coraz bardziej zamaszyście. Krasnal polewał im intensywnie a Leona, jak przez mgłę zaczęło zastanawiać gdzie ten kurdupel napełnia swoją butlę.
Ruda i Mysza przyszły, wspierając się wzajemnie. Nie mogły nie zobaczyć napływowej konkurencji. Ruda podjęła momentalnie rękawicę i wskoczyła na stół, tańcząc całkiem seksownie i będąc w środku zainteresowania.
Mysza też chciała wejść na stół, ale coś jej nie wyszło, tak jak chciała bo spadła. Leon chciał do niej podbiec, jednak potknął się o swoją nogę. Napój od krasnala rozlał się. Leon podniósł się równie szybko co Mysza. To, że było to równie szybko, nie znaczy jednak, że było szybko. Oboje już byli trochę zrobieni. Zanim Leon dotarł do stołu już Mysza gramoliła się ponownie.
Udało jej się i obok Rudej wyginała się troszkę. Muzyka wydawała się im nie przeszkadzać. Stół był dość duży, co pozwoliło Marchewie dołączyć do obu dziewczyn.
Lokalne laski zaczęły podjudzać a Ruda podchwyciła temat. Już po chwili dygała w staniku, Marchewa lał na nią piwo. Mysza też chciała zdjąć coś z siebie, ale jedyne co się jej udało to to, że zdjęła się ponownie ze stołu. Tym razem spadła mniej fortunnie. Na twarz. Nakryła się przy tym nogami, przyjmując pozycję skorpiona.
- dobrze jej tak - pomyślał Leon. Chyba to zazdrość spowodowała, że przestał patrzeć na swoją ulubienicę zupełnie bezkrytycznie. Mimo negatywnego nastawienia poczłapał jej pomóc. Siedziała nieco oszołomiona, zupełnie pozbawiona seksapilu. Ruda nie interesowała się jej upadkiem, brylowała a Marchewa to wykorzystywał.
Skyzdzich starał się wziąć jakoś udział w potańcówce. Kiwał jedną ręką bez ładu i składu wypychając usta niczym Benito Mussolini podczas przemówienia. Okulary leżały obok kubka, Skyzdzich starał się niepostrzeżenie je podjąć.
Nadaktywny był obecnie bardzo pasywny. Siedział oparty o bo szkielet namiotu, trzymając na nosie jakiś woreczek. Krew wokoło świadczyła, że nie za bardzo idzie mu zatamowanie krwotoku.
Impreza przyspieszała.
Leon nie wiedział, że tak fajnie bawią się skoczkowie.
Wydaje się, że potrzebna była jak największa frekwencja, bo nawet Leon został zaproszony. Oczywiście dowiedział się o tym od Myszy.
Impreza miała rozpoczynać się popołudniową porą. Leon liczył po cichu na podwózkę samochodem, jednak rodzice znowu okazali się wyrodnymi. Mieli ponoć jakieś swoje, ważne sprawy i nie zajęli się synem.
Cicho przeklinając pod nosem Leon zmuszony był ponownie przeprosić się z komunikacją publiczną.
W ten jednak sposób doszło do nieplanowanego opóźnienia. Jeden z autobusów nie przyjechał, po złości naturalnie, na czas. Przez to młody dotarł na imprezę już po jej rozpoczęciu.
Rozmach był widoczny od pierwszego wejrzenia. Kosze zboża, sierpy, banery, bajery i buzery. Nalewak z piwem stał tuż obok namiotu SkyGrzmot. Liczba porozrzucanych, plastikowych kubeczków wskazywała na sporą aktywność wokół tego urządzenia.
Zapach tłuszczu, palącego się na węglu prowizorycznych, acz potężnych grillów był bardzo intensywny. Zdecydowanie przebijał się przez delikatny i bardziej smakowity zapach kiełbasek, typu kiełbaski i kaszanki typu kaszanka.
Z jakiejś, nieznanej Leonowi, przyczyny piwo lało się za darmo. O tym, że to była darmocha mogło świadczyć też to, że nikogo nie było przy nalewaku - oczywiście poza nalewającymi sobie piwo młodymi i nieco mniej młodymi ludźmi.
- hej młody, fajnie że przyjechałeś - usłyszał Leon. To Marchewa, już z wypiekami na policzkach, wypatrzył go pomimo prowadzenia głośnej rozmowy z innymi nalewakofilami.
- Romek bardzo cię o mnie wypytywał? - zagadał znowu instruktor. Przez chwilę Leon nie za bardzo wiedział, o co mu chodzi. Potem jednak skojarzył, że chodzi pewnie o inspektora Państwowej Komisji Lotniczych Upadków, który odwiedził go w szpitalu.
- Tak, sporo pytał o ciebie. Chyba cię nie lubi ten gość - Leon odpowiedział jednocześnie zdając sobie sprawę, jak bardzo zaschło mu w gębie od jazdy autobusem. Wpatrywał się chyba bardzo intensywnie w zroszony, od przepływającego, zimnego napoju kij nalewaka. Marchewa musiał to dostrzec, bo zaraz zaprosił młodego skoczka.
Z pełnym kubkiem piwa, bez soku, bo ta butla już była pusta rozmawiali o Romku. Okazało się, że obaj mieli ze sobą na pieńku. Posprzeczali się wiele lat temu i od tego czasu Romek szukał "chuj@ na Mariolkę" jak to określił Marchewa. Znaczy się, Marchewa był tą Mariolką. Rozmowa była urywana, w tym czasie przewijały się różne twarze, padały różne ksywki, ściskał niejedną dłoń. Czuł się wreszcie jak równy, z równymi. Z jakiegoś powodu przyglądali mu się z uwagą i kiwali głowami. Tak, jakby już coś o nim wcześniej słyszeli.
Muzyka dożynkowa była głośna, jakościowo jednak odstawała od jakichkolwiek standardów. Może dla rolników, którzy bawili się przy mniejszych namiotach, porozstawianych na lotnisku, była fajna. Dla Leona to było dno.
Przyjemny szum goryczkowego napoju zwiększał jednak poziom tolerancji. Po kilku kubeczkach był już bardzo wyrozumiałym melomanem. Nawet dostrzegł, że zaczyna kiwać rytmicznie zdrową nogą, w trakcie, gdy prowadzi pseudorozmowy z innymi skoczkami.
Rozmowy były o niczym, padały salwy śmiechu. W tej materii nikt nie mógł równać się z Mietkiem, który zawsze rechotał najgłośniej.
Leon rozglądał się za Myszą. Trochę mu jej brakowało. Miała przecież być na tej imprezie a jak do tej pory, jeszcze jej nie zobaczył. Zaczynał się nieco niepokoić i pił piwo coraz bardziej nerwowo. Na szczęście dla wszystkich beczek z piwem nie brakowało a spadochroniarze wyglądali na bardzo sprawnych technicznie, ponieważ przełączali kolejne butle bez żadnego problemu.
Leon poszedł do środka namiotu i zobaczył coś, czego chyba nie chciał widzieć. Wewnątrz, rozparty w fotelu siedział, a może troszkę leżał Skyzdzich. Na oparciach, oparte o Zdzicha siedziały Ruda Lalka i Mysza.
Zdzich wyglądał na mocno zrobionego. Trzymał jakiś kubek, ale był on już mocno przechylony. Sam instruktor wydawał się być mocno zamyślony. Głowa oparta o klatkę piersiową, dolna warga wysunięta, nogi wyciągnięte. Wyglądał niczym zamyślony Stańczyk z obrazu Matejki. Bajeranckie okulary były nieco przekrzywione.
Lalka i Mysza wyglądały jakby się łasiły do narąbanego Skyzdzicha.
Zazdrość dopadła Leona. Nie spodziewał się, że takie uczucie zagości w jego sercu. Do tej pory, nic mu się takiego nie przydarzyło. Po prostu chodził z jakąś laską i tyle. Teraz nawet nie chodził z Myszą a był o nią zazdrosny.
Szurnął na zewnątrz, bo zbyt ciężko było mu na to patrzeć.
Tymczasem obok nalewaka już zaczynały się jakieś ciekawe zabawy. Ten nadaktwyny koleżka leżał na plecach a na jego klacie skoczkowie postawili pustą beczkę po piwie. Widać było, że niesione są następne beczki. Spiętrzały się kolejne. Gdy były cztery, konstrukcja stała się nieco niestabilna. Posypały się na dół a jedna spadła mu na twarz. Oczywiście najgłośniejszą reakcją był rechot Mietka. Koleżka się zwinął w pozycję embrionalną, chyba nie było mu do śmiechu. Trzymał się za nos, z którego poszła krew.
Piwo nadal się lało, ale jakiś mały, wyglądający jak złośliwy krasnal skoczek. Ewidentnie skoczek, bo miał na sobie t-shirt "spadochroniarze forever" z szelmowskim uśmiechem nalał Leonowi coś, z dużej, plastikowej butelki po napoju chłodzącym.
Ten napój nie był chłodzący.
Impreza wkroczyła w kolejne stadium, lały się napoje dla twardzieli.
Wóda była tylko nieznacznie rozcieńczona jakimś niby sokiem.
Pojawiły się też jakieś dziewczyny. Sądząc po mocnym makijażu, czarnym lakierze na paznokciach, poszarpanych rajstopach i ciężkich butach - były skłonne do zabawy.
Impreza przeniosła się do środka namiotu.
Leon też poszedł tam niepewnie. Na szczęście dla niego, na fotelu rozparty był tylko Skyzdzich. Nic się nie zmieniło w jego sylwetce. Tylko kubek opuścił jego dłoń i siłą grawitacji został przyciągnięty do podłogi.
Konkurencyjna muzyka była dużo lepsza od tej dożynkowej. Dziewczyny w poszarpanych rajstopach dygały coraz bardziej zamaszyście. Krasnal polewał im intensywnie a Leona, jak przez mgłę zaczęło zastanawiać gdzie ten kurdupel napełnia swoją butlę.
Ruda i Mysza przyszły, wspierając się wzajemnie. Nie mogły nie zobaczyć napływowej konkurencji. Ruda podjęła momentalnie rękawicę i wskoczyła na stół, tańcząc całkiem seksownie i będąc w środku zainteresowania.
Mysza też chciała wejść na stół, ale coś jej nie wyszło, tak jak chciała bo spadła. Leon chciał do niej podbiec, jednak potknął się o swoją nogę. Napój od krasnala rozlał się. Leon podniósł się równie szybko co Mysza. To, że było to równie szybko, nie znaczy jednak, że było szybko. Oboje już byli trochę zrobieni. Zanim Leon dotarł do stołu już Mysza gramoliła się ponownie.
Udało jej się i obok Rudej wyginała się troszkę. Muzyka wydawała się im nie przeszkadzać. Stół był dość duży, co pozwoliło Marchewie dołączyć do obu dziewczyn.
Lokalne laski zaczęły podjudzać a Ruda podchwyciła temat. Już po chwili dygała w staniku, Marchewa lał na nią piwo. Mysza też chciała zdjąć coś z siebie, ale jedyne co się jej udało to to, że zdjęła się ponownie ze stołu. Tym razem spadła mniej fortunnie. Na twarz. Nakryła się przy tym nogami, przyjmując pozycję skorpiona.
- dobrze jej tak - pomyślał Leon. Chyba to zazdrość spowodowała, że przestał patrzeć na swoją ulubienicę zupełnie bezkrytycznie. Mimo negatywnego nastawienia poczłapał jej pomóc. Siedziała nieco oszołomiona, zupełnie pozbawiona seksapilu. Ruda nie interesowała się jej upadkiem, brylowała a Marchewa to wykorzystywał.
Skyzdzich starał się wziąć jakoś udział w potańcówce. Kiwał jedną ręką bez ładu i składu wypychając usta niczym Benito Mussolini podczas przemówienia. Okulary leżały obok kubka, Skyzdzich starał się niepostrzeżenie je podjąć.
Nadaktywny był obecnie bardzo pasywny. Siedział oparty o bo szkielet namiotu, trzymając na nosie jakiś woreczek. Krew wokoło świadczyła, że nie za bardzo idzie mu zatamowanie krwotoku.
Impreza przyspieszała.
Leon nie wiedział, że tak fajnie bawią się skoczkowie.
Komentarze
Prześlij komentarz