Przejdź do głównej zawartości

Wyparcie poczucia zagrożenia

Ostatnie dni zeszłego roku przyniosły skoczkom tragedię, która rozegrała się podczas wyjazdu do Portugalii. W wyniku splotu różnych okoliczności młody skoczek z doświadczeniem kilkuset skoków popełnił krytyczny w skutkach błąd lądowania.  Można domniemywać, że przeszacował swoje możliwości dobierając zbyt małą czaszę spadochronu, oraz pominął profesjonalny trening przygotowujący do latania na tak obciążonym spadochronie. Tego rodzaju wypadki są obecnie częste i pokazują pewien problem dotyczący całego środowiska spadochronowego.
Gdy skoczek zmarł w szpitalu ruszyła jak zwykle poczta pantoflowa. Dla większości spadochroniarzy takie zdarzenia są dużym wstrząsem, który między innymi wymaga zrozumienia przyczyn. Ponieważ od lat zajmuję się analizą i omawianiem wypadków, również do mnie trafiły pytania co się wydarzyło. Nie lubię szeptów w kuluarach, wolę aby skoczkowie komunikowali się ze sobą w bardziej godny sposób, zapytałem więc otwartym tekstem, kto wie coś na ten temat. Wtedy ruszyła lawina jadu. Zarówno na forum jak i skierowana do mnie poprzez prywatne wiadomości.
To również nic nowego, jednak za każdym razem powoduje to u mnie niesmak połączony ze zdziwieniem.

Dlaczego skoczkowie tak reagują?

Prawidłowo funkcjonujący mózg trzyma naszą świadomość w dobrostanie. Wygładza lub zaciera złe wspomnienia, koloryzuje te dobre, tak aby istotne dla przeżycia decyzje podejmowane były przy jak najmniejszym poczuciu zagrożenia. Również z tego powodu miewamy skrzywiony obraz własnych umiejętności i dopiero szereg doświadczeń powoduje, że zdrowy rozsądek zaczyna temperować nasze pastelowe wyobrażenia własnych możliwości. Jednym z mechanizmów ochrony dobrostanu mentalnego jest więc wyparcie niewygodnych interpretacji rzeczywistości.

Załóżmy, że w wyniku splotu wielu okoliczności, tych technicznych, ludzkich zaniedbań, wreszcie błędów dochodzi do katastrofy kolejowej. Tragiczne zdarzenie będzie najprawdopodobniej inaczej interpretowane przez tych, którzy korzystają z tego rodzaju transportu a tych, którzy nigdy koleją nie jeżdżą. Ci drudzy będą zdolni do dostrzeżenia potencjalnych zagrożeń towarzyszących transportowi kolejowemu i bardziej obiektywnie spojrzą na nieszczęście jako cały łańcuch przyczyn, w których istotne miejsce mają również błędy ludzkie. Mogą sobie pozwolić na ten komfort obiektywnego spojrzenia bo ich mózg nie łączy tego wypadku z poczuciem zagrożenia. Co innego zobaczą pasażerowie,  często korzystający z pociągów. Dla nich ten wypadek stanowi jasny przejaw zagrożenia, które dotyczy ich osobiście. W takiej sytuacji mózg przystępuje do obrony swojego mentalnego dobrostanu i filtruje elementy tragedii dotyczące czynników zewnętrznych przechylając ciężar odpowiedzialności na ludzi, którzy zawinili. Im bardziej ludzie będą winni, i im bardziej "sprawiedliwa" kara ich spotka za te błędy, tym mniejsze poczucie zagrożenia przeniesie się na obserwatorów tego zdarzenia.

To powoduje, że ofiara wypadku zaczyna być zaliczana do innej grupy. To przecież "oni" popełniają błędy, podczas gdy "my" byśmy zareagowali inaczej. Zawsze znajdą się niepodważalne argumenty różnicujące "ich" od "nas" a w szczególności "mnie samego". Jeśli ginie młody człowiek, to przypinamy mu łatkę narwańca pozbawionego doświadczenia, które "my" już posiadamy i jesteśmy przez to bezpieczni. Jeśli ginie doświadczony, to zapewne zjadła go rutyna, której "my" się wystrzegamy. Jeśli ginie gruby, to dostrzegamy swoją szczupłość, jeśli chudy to cieszymy się ze swojej masy, która nas chroni. Zawsze coś nasz mózg wymyśli, aby nas oddzielić od niewygodnego poczucia zagrożenia. W przypadku ofiar wypadków to oddzielenie wiąże się z napiętnowaniem. Stąd może biorą się absurdalne reakcje, że o zmarłych nie wolno źle mówić wypierając, że właśnie ci zmarli, byli jednymi z nas. Tyle, że w tym szczególnie trudnym momencie nie mieli dość szczęścia, które na sam koniec przeważa szalę życia lub śmierci. Nigdy nie giną "oni" w istocie ginie jeden lub jedna nas.

Drugim zjawiskiem w środowisku spadochronowym może być podkolorowany sen o wspaniałej i bezpiecznej pasji, dzięki której można stawiać czoła szarej i z gruntu nędznej egzystencji. W kolorowej, ciągle zasilanej dokładnie selekcjonowanymi zdjęciami i filmami iluzji skoczkowie nie znajdują miejsca na tragiczne zdarzenia. One burzą rajski obraz bujania w obłokach. Może to wynik pewnej niedojrzałości a może jest to efekt nieuczciwego (choć niezamierzonego) kształtowania takiego obrazu od początku przygody spadochronowej? Warto posłuchać szkoleń, w których tak duży nacisk położony jest na stłumienie strachu kandydatów, na przekonanie ich jakże 100 lat ewolucji spadochroniarstwa doprowadziło do tak bezpiecznego punktu, w którym oni trafili na kurs. Automaty, RSL-e, MARD-y i inne bajery buzery, to wszystko jest tylko jedną stroną medalu. Ta jedna strona, ta bardziej kolorowa daje napęd do skoków, tworzy pewną przepiękną wizję, której artystyczne odbicie widzimy na portalach społecznościowych. O tą wizję walczą skoczkowie, nie chcąc dać miejsca tym trudnym i czasem bardzo mrocznym splotom okoliczności.

O bezpieczeństwie wykonywanych skoków decyduje rzetelny plan, który obejmować winien również ewentualne odstąpienie od skoku. Jak w każdym planie istotne będą dane wejściowe, te które przekonują spadochroniarza do wykonania skoku i te, którego go od tego odwodzą. Ale jeśli przez całą karierę te hamujące informacje są filtrowane i wypierane proces w miarę obiektywnego oszacowania swoich szans przeżycia jest mocno zaburzony. W moim odczuciu, ta właśnie choroba toczy środowisko. Nakręcająca się spirala zniekształcania obrazu rzeczywistości w stronę kolorowego, bezpiecznego snu bez uszanowania zagrożeń i ludzi, którzy w swym nieszczęściu domknęli pewne łańcuchy zdarzeń. Tych samych zdarzeń, które przy każdym skoku, ciągną któregoś z nas na tamtą stronę.

Olbrzymi szacunek należy okazać tragicznym splotom okoliczności, wyciągając jak najwięcej lekcji dla nas z tragedii jednego z nas. Ta wiedza, pielęgnowana pomimo zapędów naszego mózgu, który najchętniej wypchnąłby to poza ramy pamięci, jest nam potrzebna dla zachowania balansu. Balansu pomiędzy napędem do skoków a hamowaniem przed ich wykonaniem. Dopiero wtedy jesteśmy w stanie przygotować rzetelny plan skoku i wykonać go relatywnie bezpiecznie lub pozostać na ziemi, czekając na bardziej sprzyjające okoliczności.
Ci, którzy hamują przepływ wiedzy, nie szanując tragicznego losu nieświadomie sprzyjają wzrostowi zagrożenia. Pielęgnujmy naszą komunikację. Szanujmy procesy i ludzi w te procesy uwikłanych. Za każdym razem ginie jeden z nas.

Dopisane 27.01.2018

W dyskusjach, które się toczą wokół powyższego wpisu pojawia się materiał przygotowany przez Maję Kochanowską dotyczący oceny ryzyka dokonywanej przez samych podejmujących ryzykowne aktywności. Nie mogę oprzeć się i wrzucam link to tego opracowania pozdrawiając jednocześnie autorkę ;) 
http://neuroskoki.pl/ryzyko-oczami-ryzykantow/

Komentarze

  1. Dziękując za ten warty przeczytania i przemyślenia artykuł, chciałbym szczególnie podkreślić jedną z zawartych w nim myśli. „O bezpieczeństwie wykonywanych skoków decyduje rzetelny plan, który obejmować winien również ewentualne odstąpienie od skoku.” Jak często skaczemy tak naprawdę wbrew sobie? - Piloci byli niekompetentni i miejsce wyrzutu jest bez sensu ale zielone światło i za drzwi. – Zaklinaliśmy od rana pogodę wypijając nie wiadomo ile piw czy szkockich i idziemy do samolotu bo kumple wołają. – Mamy katar jak cholera, przeziębienie nas dopadło, zaczynamy pakować klamoty do bagażnika i słyszymy „bóg cię opuścił? Nie skaczesz??”, wracamy na strefę. – Po prostu nam się dziś nie chce ale… Przykłady każdy i każda z nas może mnożyć i to z własnego doświadczenia. Nauczmy się twardo mówić NIE i co chyba ważniejsze stawajmy po stronie tych co właśnie powiedzieli nie. To oni są odważni a nie ci, którzy wbrew ich woli namawiają a często co gorsza wyśmiewają.

    OdpowiedzUsuń
  2. Rzetelne podsumowanie z naciskiem na właściwe bolączki ego skoczków i nie-skoczków. Bardzo ciekawe porównanie do wypadków kolejowych. Gdy trafiłem na PKBWK i poczytałem ich raporty, o marzenie, że może kiedyś kiedyś PKBWL też tak będzie raporty wydawać z każdego wypadku (nie tylko śmiertelnego) precyzyjnie, profesjonalnie, bez emocji ale wyczerpująco.
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Samolot An-2

An-2 to dwupłatowy samolot wielozadaniowy klasy STOL (Short Take Off and Landing). Długość drogi rozbiegu i dobiegu to około 200 metrów. Antek wyposażony jest w gwiazdowy silnik wolnossący, któremu mocy na małych wysokościach wystarcza do przewożenia niemal dwóch ton balastu. Jednak wraz ze wzrostem wysokości, gdy spada ciśnienie powietrza, brak wystarczającej ilości tlenu dusi koniki mechaniczne z początkowej wartości 1000.

Wypadek Pabla

Nie mogę pozbierać myśli. Może pisanie jakoś się do tego przyczyni. Pablo dziś zginął podczas skoku tandemowego. Poznałem go na wyjeździe do Hiszpanii kilkanaście lat temu, gdy robił ze mną swój AFF. Zawsze uśmiechnięty, pełen energii, sypiący dobrej jakości dowcipami jak z rękawa. Podczas szkolenia nie szło mu świetnie, jeden z moich palców nadal jest wykrzywiony po tym, jak łapałem go z obrotów. Zaskoczył mnie wtedy swoją postawą. W żaden sposób nie załamywał się, nie biadolił tylko trenował na ziemi i skakał aż wyszło mu tak, jak tego chciał. Potem miałem okazję przekonać się, że taki miał charakter. Poznałem go jako uporządkowanego i bardzo zadaniowego człowieka. Skrupulatnie realizował swoje zamierzenia. Kilka lat później nauczyłem go jak skakać w tandemie. Na tandemie zakończyło się jego życie. Żona, dwoje małych dzieci. Młody człowiek, więc najpewniej też rodzice. Mama, dzień mamy. Wiem, że los dopada na przeróżne sposoby. Wypadki komunikacyjne, choroby. Co komu pisan...

Skoki na linę tzw static line

Dziwnie brzmi dla skoczka określenie skoki na linę. Tak jakby ktoś wskakiwał na linę. To nieco przestarzałe określenie wiąże się z nieco przestarzałą metodą szkolenia. Owszem nadal szkolenie podstawowe metodą static line jest uprawiane ale wiąże się to zwykle z faktem posiadania samolotu z silnikiem tłokowym, który nie daje rady wdrapać się na porządną wysokość. Static Line to skoki z małych wysokośc, pozostałość po wojskowych desantach Skoki na linę to tradycja komandosów . W ramach działań operacyjnych duża liczba desantowców musiała być wyrzucona w krótkim czasie z możliwie najniższej wysokości. Dlatego wyposażeni byli w spadochrony z systemem natychmiastowego otwarcia. Ten system opierał się w swej konstrukcji na linie statycznej. Stalowa, cienka linka w osłonie z brezentu, połączona z taśmą tekstylną prowadziła zazwyczaj do pokrowca spadochronu głównego. Podłączona przez wyrzucającego do grubszej, rozpiętej na pokładzie liny specjalną klamrą zaczynała swoją pracę, gdy de...