W poprzednim odcinku Leon zaczął rozumieć, że to nie były nożyce, że Marchewa coś mu pokazywał a on, Leon tego nie zrozumiał.
Wszystkie problemy jakoś zaczęły się zacierać. Zaczęło się robić cicho i błogo. Leon poczuł, że opada do tyłu ale nic się nie boi. Leciał w dół, spojrzał na swoją klatkę piersiową i zobaczył taśmę, tę najważniejszą. Miał więc na sobie spadochron, mógł spokojnie opadać.
Chłodny i przyjemny podmuch wiatru na twarzy sprawiał, że w powietrzu było cudownie. Nie miał chyba na sobie żadnych gogli bo widział niebo niezwykle wyraźnie. Błękit splątany z pięknymi obłokami, jasno świecą słońce, ale nie tak ostro, tak przyjemnie. I on opada. Co za cudowny skok, teraz powinien go zobaczyć Marchewa. Oparł wygodnie głowę o powietrze i leciał sobie beztrosko.
Na niebie przesuwały się białe obłoki podobne do baranków. Miały kształt tak łudząco podobny. Leon widział nóżki, łby z uszami, ogonki i nawet ciemniejsze plamki odbytu pod obłokowymi ogonami.
Jeden z baranów odwrócił nieznacznie swój łeb i łypnął w stronę Leona. Patrzył się bardzo intensywnie, tak jakby zbliżał się i obejmował cały obraz. Widać było tęczówki i białka, patrzącego z boku, tak spode łba barana. Uszy zaczęły się baranowi wydłużać i opadać ku dołowi. Oczy patrzyły uważnie, z takim zaniepokojeniem i były bardzo ładne
- Leon, nic ci nie jest - powiedział baran kobiecym głosem. Uszy już zdążyły opaść tworząc dwa mysie ogonki. To Mysza patrzyła na niego z niepokojem we wzroku.
- wszystko w porządku, wszystko w porządku - zaczął zapewniać
- no jacha, że w porządku - powiedział Marchewa, emocje zeszły i ci się przysnęło, nic takiego.
- Zdzisiek lecimy z nim jeszcze raz? - zawołał Marchewa
- Mietek, mamy jeszcze jakieś tandemy? - niczym przedłużacz zadziałał Skyzdzich
- nie, dziś nie - powiedział Mietek a Skyzdzich krzyknął do Marchewy, że jeszcze raz młody skoczy.
- to twój dzień młody, możesz od razu skoczyć i poprawić swoje błędy, to najlepsza metoda - zapewniał Marchewa. W tym momencie Zdzisław wyszedł z namiotu szkoły Skygrzmot i popatrzył łaskawym okiem (tak przynajmniej obserwowanemu się wydawało) na Leona.
- Zdzichu, jak mi poszło? - zapytał Leon a Skyzdzich jakby się troszkę zapowietrzył i popatrzył na Marchewę
- nie mów do niego na "ty" - szepnęła Mysza
- mów mu panie instruktorze lub szefie - gdy kończyła swoją radę usłyszał ja Mietek i zarechotał:
- albo ekcelencjo, he he.
Pan Zdzisław odpowiedział jednak młodemu. Wykazał się tolerancją godną największych osobistości. Widać nie gonił za sławą i tytułami, potrafił zniżyć się do maluczkich.
- młody, musisz się bardziej wygiąć, to będzie lepiej, zresztą tu nie ma co gadać, tu trzeba skakać! - zagrzał do boju Leona, który automatycznie poczuł przypływ sił witalnych.
- ale szefie, czy on nie jest osłabiony? - zapytała Mysza i od razu pojawił się minus na koncie u Leona. "Po co się wtrąca, jak szef mówi, że trzeba lecieć - to trzeba lecieć" pomyślał.
- a co takiego się stało? Poleżał, odpoczął to może skoczyć. Twardym trza być nie mientkim. Na kursie spadochronowym jest, niech leci jak może - skwitował Pan Zdzisław.
- poza tym zapłacił za cały kurs a nie za jeden skok - powiedział tenże sam ale bardziej do Mietka, podniósł jednocześnie barki z wyprostowanymi ramionami i brwi. Mietek mistrzowsko zrobił synchronicznie to samo.
Obraz dwóch facetów, których tułów wraz z ramionami tworzy kształt grota strzały skierowanej ku niebu był dla Leona fantastyczny. Od razu zachciało mu się znowu skoczyć, choć trochę był obolały.
- Mysza jaki mamy dla młodego spadochron? - Marchewa już dbał o bezpieczeństwo Leona.
- 240 bo 260 rozdarła Ruda na drzewie, mogę ułożyć sprzęt Leona ale jest bardzo poplątany i trochę to potrwa.
- dawaj 240 Mysza, młody jest gość, dał radę na 280 to poleci i na 240, ma radio to da radę.
Leon znowu przygotowywał się do skoku i znowu wszystko było jakieś takie przyspieszone. Może to on miał taką fantastyczną percepcję i tylko wydawało mu się, że dookoła wszystko galopuje. Zakładał spadochron a Marchewa zaklejał mu ucho. Już było grube jak słuchawka starego telefonu od tych plastrów.
Gdy on się przygotowywał i czuł coraz większy strach, który wypierał cały entuzjazm gdzieś na rubieże postrzegania rzeczywistości to coś działo się w namiocie.
Pan Zdzisław wysyłał Rudą z jakąś ważną misją, chyba dawał jej pieniądze i widział, że dostała takie samo radio jak jego, tyle że bez słuchawki do ucha.
- młody, jak nie będziesz hamować spadochronu to dupa zbita i kwita, he he - pouczał umiejętnie Marchewa.
- dlaczego nie hamowałeś? - zagaił Leona
- bo nic nie widziałem - spuścił nieco głowę Leon
- no bo lamusie trzeba było gogle zsunąć z oczu! Myśleć trzeba, od czego masz ten wielki łeb? Przecież nie tylko od noszenia kasku! - racja była niepodważalna, niezbita i niewygodna dla Leona.
- tak, proszę pana - odparł cicho
- spoko młody, do mnie nie trzeba mówić "pan", ja Marchewa jestem i tyle, następnym razem ściągnij gogle po otwarciu i hamuj spadochron - te słowa znowu zapaliły ogień chęci skoku. Znowu zabiło mocniej serce Leona, znowu nie mógł się doczekać.
Rany jak to wszystko się zmieniało. Entuzjazm był chyba przyklejony do stojaka ze spadochronami w namiocie Skygrzmot, bo jak tylko Leon wyszedł to tenże entuzjazm zaczął się naprężać, cienko zabrzęczał jak zbyt mocno naciągnięta struna gitary, i pękł. Został tylko lekki przysmrodek strachu i niepewności.
W samolocie jakoś śmierdziało, to chyba wykładzina się skisła. Dolatywał też zapach benzyny. Wszytko było jakoś inaczej niż za pierwszym razem. Czas się rozciągał a oni tak siedzieli. Wskazówka wysokościomierza opornie przekręcała się a oni tak ciągle siedzieli. Skyzdzich patrzył przez jedno okienko a Marchewa przez drugie. Ten słup ogłoszeniowy siedział przed Leonem i cały czas się wiercił. Głowa mu chodziła na boki, ruszał ramionami jakby cały czas z kimś gadał. Wiercił się niemiłosiernie. A ci dwaj instruktorzy nic. Niemowy nieruchome. A Leon pękał.
No jak to inaczej nazwać, zesrany był w sensie mentalnym. Niby chciał skoczyć ale po głowie kręciły się takie pętle jak czarne kruki, cały czas coś mu nawijały jak ten czarny makaron na uszy. "nie dasz rady", "znowu coś schrzanisz", "zabijesz się durniu".
Było coraz gorzej.
Otworzyły się drzwi i aż mrowienie przeszło Leona po plecach. Poprawił sobie gogle i poczuł przy okazji, że ma zimne i mokre dłonie. Z otwartych drzwi buchało zimno.
- jak jest młody? ok? - zapytał Marchewa
- ja nie chcę skoczyć - wyszeptał Leon ale nie zrozumiał go chyba Marchewa bo już łapał go za uprząż spadochronu a Skyzdzich gramolił się na zewnątrz samolotu.
Znowu Leona dowlekli do drzwi i znowu coś się działo w powietrzu. Widział niebo jak w swojej wizji na kolanach u Myszy, widział Skyzdzicha, który leciał w jego stronę. Policzki mu tak śmiesznie falowały i tak go bujało na boki, nie przybliżał się wcale do Leona.
Leon nie miał pojęcia co się z nim dzieje, chyba wcale nie był gotowy na ten skok, głowa jakoś mu się w środku zamroziła. Coś niby widział, ale tak jakby to nie on patrzył. Marchewa się pojawił tak blisko jakby buziaka chciał dać.
Minę miał taką zaciętą, zaczął go w powietrzu szarpać. To chyba sen, pomyślał Leon. Znowu potężna siła szarpnęła go do góry i zaczęła nim kręcić.
Kręcenie się stopniowo ustawało. Leon nie mógł spojrzeć do góry ale widział, że na dole zielone plamy się kręcą. Nie widział czaszy więc postanowił zrobić porządek z goglami, podniósł je do góry na kask i przez chwilę czuł się jak zwycięzca. Widział wszystko doskonale, lecz gogle zjechały i to perfidnie krawędzią trafiły go w otwarte lewe oko. Co za ból!
Leon szarpnął gogle w dół, zabolały go od gumki uszy ale to nie było tak bolesne jak oko.
Oko łzawiło. Ciągle się kręcił, zielone było coraz bliżej.
Zaczął się niepokoić. Nagle zabujało i przestało go kręcić, spojrzał do góry i chwycił sterówki. Widział już ziemię i miał kontrolę nad spadochronem. Było chyba bardzo nisko. Czekał znowu na sygnały z radia. Usłyszał jakiś szum i trójdźwięk. Znowu szum i ten sam dźwięk. Nic nie rozumiał.
Był bardzo blisko ziemi, gdy wreszcie zrozumiał słowa
- ...z podwójnym serem i peperoni a dla Marchewy z szynką i kaparami..
- o kurwa - pomyślał Leon a ziemia kopnęła go swoją zielenią nad wyraz mocno...
Wszystkie problemy jakoś zaczęły się zacierać. Zaczęło się robić cicho i błogo. Leon poczuł, że opada do tyłu ale nic się nie boi. Leciał w dół, spojrzał na swoją klatkę piersiową i zobaczył taśmę, tę najważniejszą. Miał więc na sobie spadochron, mógł spokojnie opadać.
Chłodny i przyjemny podmuch wiatru na twarzy sprawiał, że w powietrzu było cudownie. Nie miał chyba na sobie żadnych gogli bo widział niebo niezwykle wyraźnie. Błękit splątany z pięknymi obłokami, jasno świecą słońce, ale nie tak ostro, tak przyjemnie. I on opada. Co za cudowny skok, teraz powinien go zobaczyć Marchewa. Oparł wygodnie głowę o powietrze i leciał sobie beztrosko.
Na niebie przesuwały się białe obłoki podobne do baranków. Miały kształt tak łudząco podobny. Leon widział nóżki, łby z uszami, ogonki i nawet ciemniejsze plamki odbytu pod obłokowymi ogonami.
Jeden z baranów odwrócił nieznacznie swój łeb i łypnął w stronę Leona. Patrzył się bardzo intensywnie, tak jakby zbliżał się i obejmował cały obraz. Widać było tęczówki i białka, patrzącego z boku, tak spode łba barana. Uszy zaczęły się baranowi wydłużać i opadać ku dołowi. Oczy patrzyły uważnie, z takim zaniepokojeniem i były bardzo ładne
- Leon, nic ci nie jest - powiedział baran kobiecym głosem. Uszy już zdążyły opaść tworząc dwa mysie ogonki. To Mysza patrzyła na niego z niepokojem we wzroku.
- wszystko w porządku, wszystko w porządku - zaczął zapewniać
- no jacha, że w porządku - powiedział Marchewa, emocje zeszły i ci się przysnęło, nic takiego.
- Zdzisiek lecimy z nim jeszcze raz? - zawołał Marchewa
- Mietek, mamy jeszcze jakieś tandemy? - niczym przedłużacz zadziałał Skyzdzich
- nie, dziś nie - powiedział Mietek a Skyzdzich krzyknął do Marchewy, że jeszcze raz młody skoczy.
- to twój dzień młody, możesz od razu skoczyć i poprawić swoje błędy, to najlepsza metoda - zapewniał Marchewa. W tym momencie Zdzisław wyszedł z namiotu szkoły Skygrzmot i popatrzył łaskawym okiem (tak przynajmniej obserwowanemu się wydawało) na Leona.
- Zdzichu, jak mi poszło? - zapytał Leon a Skyzdzich jakby się troszkę zapowietrzył i popatrzył na Marchewę
- nie mów do niego na "ty" - szepnęła Mysza
- mów mu panie instruktorze lub szefie - gdy kończyła swoją radę usłyszał ja Mietek i zarechotał:
- albo ekcelencjo, he he.
Pan Zdzisław odpowiedział jednak młodemu. Wykazał się tolerancją godną największych osobistości. Widać nie gonił za sławą i tytułami, potrafił zniżyć się do maluczkich.
- młody, musisz się bardziej wygiąć, to będzie lepiej, zresztą tu nie ma co gadać, tu trzeba skakać! - zagrzał do boju Leona, który automatycznie poczuł przypływ sił witalnych.
- ale szefie, czy on nie jest osłabiony? - zapytała Mysza i od razu pojawił się minus na koncie u Leona. "Po co się wtrąca, jak szef mówi, że trzeba lecieć - to trzeba lecieć" pomyślał.
- a co takiego się stało? Poleżał, odpoczął to może skoczyć. Twardym trza być nie mientkim. Na kursie spadochronowym jest, niech leci jak może - skwitował Pan Zdzisław.
- poza tym zapłacił za cały kurs a nie za jeden skok - powiedział tenże sam ale bardziej do Mietka, podniósł jednocześnie barki z wyprostowanymi ramionami i brwi. Mietek mistrzowsko zrobił synchronicznie to samo.
Obraz dwóch facetów, których tułów wraz z ramionami tworzy kształt grota strzały skierowanej ku niebu był dla Leona fantastyczny. Od razu zachciało mu się znowu skoczyć, choć trochę był obolały.
- Mysza jaki mamy dla młodego spadochron? - Marchewa już dbał o bezpieczeństwo Leona.
- 240 bo 260 rozdarła Ruda na drzewie, mogę ułożyć sprzęt Leona ale jest bardzo poplątany i trochę to potrwa.
- dawaj 240 Mysza, młody jest gość, dał radę na 280 to poleci i na 240, ma radio to da radę.
Leon znowu przygotowywał się do skoku i znowu wszystko było jakieś takie przyspieszone. Może to on miał taką fantastyczną percepcję i tylko wydawało mu się, że dookoła wszystko galopuje. Zakładał spadochron a Marchewa zaklejał mu ucho. Już było grube jak słuchawka starego telefonu od tych plastrów.
Gdy on się przygotowywał i czuł coraz większy strach, który wypierał cały entuzjazm gdzieś na rubieże postrzegania rzeczywistości to coś działo się w namiocie.
Pan Zdzisław wysyłał Rudą z jakąś ważną misją, chyba dawał jej pieniądze i widział, że dostała takie samo radio jak jego, tyle że bez słuchawki do ucha.
- młody, jak nie będziesz hamować spadochronu to dupa zbita i kwita, he he - pouczał umiejętnie Marchewa.
- dlaczego nie hamowałeś? - zagaił Leona
- bo nic nie widziałem - spuścił nieco głowę Leon
- no bo lamusie trzeba było gogle zsunąć z oczu! Myśleć trzeba, od czego masz ten wielki łeb? Przecież nie tylko od noszenia kasku! - racja była niepodważalna, niezbita i niewygodna dla Leona.
- tak, proszę pana - odparł cicho
- spoko młody, do mnie nie trzeba mówić "pan", ja Marchewa jestem i tyle, następnym razem ściągnij gogle po otwarciu i hamuj spadochron - te słowa znowu zapaliły ogień chęci skoku. Znowu zabiło mocniej serce Leona, znowu nie mógł się doczekać.
Rany jak to wszystko się zmieniało. Entuzjazm był chyba przyklejony do stojaka ze spadochronami w namiocie Skygrzmot, bo jak tylko Leon wyszedł to tenże entuzjazm zaczął się naprężać, cienko zabrzęczał jak zbyt mocno naciągnięta struna gitary, i pękł. Został tylko lekki przysmrodek strachu i niepewności.
W samolocie jakoś śmierdziało, to chyba wykładzina się skisła. Dolatywał też zapach benzyny. Wszytko było jakoś inaczej niż za pierwszym razem. Czas się rozciągał a oni tak siedzieli. Wskazówka wysokościomierza opornie przekręcała się a oni tak ciągle siedzieli. Skyzdzich patrzył przez jedno okienko a Marchewa przez drugie. Ten słup ogłoszeniowy siedział przed Leonem i cały czas się wiercił. Głowa mu chodziła na boki, ruszał ramionami jakby cały czas z kimś gadał. Wiercił się niemiłosiernie. A ci dwaj instruktorzy nic. Niemowy nieruchome. A Leon pękał.
No jak to inaczej nazwać, zesrany był w sensie mentalnym. Niby chciał skoczyć ale po głowie kręciły się takie pętle jak czarne kruki, cały czas coś mu nawijały jak ten czarny makaron na uszy. "nie dasz rady", "znowu coś schrzanisz", "zabijesz się durniu".
Było coraz gorzej.
Otworzyły się drzwi i aż mrowienie przeszło Leona po plecach. Poprawił sobie gogle i poczuł przy okazji, że ma zimne i mokre dłonie. Z otwartych drzwi buchało zimno.
- jak jest młody? ok? - zapytał Marchewa
- ja nie chcę skoczyć - wyszeptał Leon ale nie zrozumiał go chyba Marchewa bo już łapał go za uprząż spadochronu a Skyzdzich gramolił się na zewnątrz samolotu.
Znowu Leona dowlekli do drzwi i znowu coś się działo w powietrzu. Widział niebo jak w swojej wizji na kolanach u Myszy, widział Skyzdzicha, który leciał w jego stronę. Policzki mu tak śmiesznie falowały i tak go bujało na boki, nie przybliżał się wcale do Leona.
Leon nie miał pojęcia co się z nim dzieje, chyba wcale nie był gotowy na ten skok, głowa jakoś mu się w środku zamroziła. Coś niby widział, ale tak jakby to nie on patrzył. Marchewa się pojawił tak blisko jakby buziaka chciał dać.
Minę miał taką zaciętą, zaczął go w powietrzu szarpać. To chyba sen, pomyślał Leon. Znowu potężna siła szarpnęła go do góry i zaczęła nim kręcić.
Kręcenie się stopniowo ustawało. Leon nie mógł spojrzeć do góry ale widział, że na dole zielone plamy się kręcą. Nie widział czaszy więc postanowił zrobić porządek z goglami, podniósł je do góry na kask i przez chwilę czuł się jak zwycięzca. Widział wszystko doskonale, lecz gogle zjechały i to perfidnie krawędzią trafiły go w otwarte lewe oko. Co za ból!
Leon szarpnął gogle w dół, zabolały go od gumki uszy ale to nie było tak bolesne jak oko.
Oko łzawiło. Ciągle się kręcił, zielone było coraz bliżej.
Zaczął się niepokoić. Nagle zabujało i przestało go kręcić, spojrzał do góry i chwycił sterówki. Widział już ziemię i miał kontrolę nad spadochronem. Było chyba bardzo nisko. Czekał znowu na sygnały z radia. Usłyszał jakiś szum i trójdźwięk. Znowu szum i ten sam dźwięk. Nic nie rozumiał.
Był bardzo blisko ziemi, gdy wreszcie zrozumiał słowa
- ...z podwójnym serem i peperoni a dla Marchewy z szynką i kaparami..
- o kurwa - pomyślał Leon a ziemia kopnęła go swoją zielenią nad wyraz mocno...
Komentarze
Prześlij komentarz