Ministerstwo sztuki ostrzegło mnie, żeby nic nie pisać o tym, co było w poprzednim odcinku bo ludzie nie chcą tam potem zaglądać. W poprzednim odcinku było właśnie to, a za to teraz...
Leon biegł ze spadochronem przerzuconym przez ramię za małym samolotem, który śmiesznie się kiwał po trawie. Niezdarnie podskakiwał, lecz cały czas się oddalał od niego. W pewnym momencie Leon się potknął, plecak się zsunął, wypadło z niego nadgryzione jabłko i jakiś batonik. Leon przeraził się, teraz na pewno nie dogoni samolotu. Spojrzał za nim tęsknie ale zamiast rozpoznawalnego kształtu nieznanej mu marki było coś zupełnie innego. Coś, co wcale się nie oddalało.
Przed nim stał pokaźny, biało czerwony pudel. Różnił się od normalnego pudla, nie tylko ubarwieniem. Łapy miał masywne, takie pokryte białymi piórami, widać było też grube, orle szpony. Błyszczały srodze, na pewno były zrobione ze szczerego złota. Ogon też był orli. Za to głowa była nie pudla i nie orła. To była twarz kobieca, skądś mu znana, na prawym policzku widać było dwa nacięcia, twarz była smutna a na głowie korona i taka jasność wokoło. Miłym, niskim, kobiecym głosem postać przemówiła zaciągając mocno.
- Cierpliwościi młodyj, cierpliwościi. Jeszcio nadejdzie twoji wriemia.
Postać odwróciła się, rozłożyła skrzydła, których na pewno wcześnie nie było. Łapy z ciężkimi pazurami zagrzebały po trawie, skrzydła zaświstały i stwór wystartował. Korona połyskiwała w słońcu. Postać nawróciła w powietrzu i przeszła do lotu koszącego, twarz nie była już smutna ale zacięta, korona - taka jak u Chrobrego na znaczkach pocztowych stanowiła groźny oręż. Postać wyła silnikami, których przecież wcześniej nie było i nurkowała na niego
-aaaa- wyrwało się Leonowi. Krzyk go przeniósł do pomieszczenia z łuszczącą się farbą na suficie i zielonkawą, olejną lamperią na ścianach.
- i czego krzyczy, uspokoi się - powiedziała osoba w białym fartuchu.
Leona aż tyrpnęło na łóżku. To była kobieta łudząco podobna do dzwonnika z Notre Dame. Nie, to nie może być, on doznał snu w śnie. Tak jak w Incepcji. On się jeszcze nie obudził.
- i co się tak patrzy. Pielęgniarki nie widział? - powiedziała postać.
- pozdrowienia od Mietka, od synka mojego. No już tak się nie patrzy jakby anioła widział, no już
Mama Mietka. Uff. Ale co on tutaj robi.
Odtwarzał sobie fragmenty przeszłości. Umysł sprawnie sklejał odłamki tworząc jakiś atrakcyjny plan. Czy prawdziwy, czy też nie, tego nie wie nikt. Tak to już jest ze świadomością, że na bieżąco nas skutecznie okłamuje.
Skok, drugi. Twarde lądowanie. Ziemia kopnęła go wrednie.
Rany. Noga w gipsie!
- nie martwi się, nie martwi, to tylko tak dla szpitala - powiedziała mama Mietka.
- punkty ortopedyczne zostały, to zagipsowali, noga dobra jest - uspokajała. Miła kobieta.
- badają co tak mdleje, cukier słaby, oj słaby
Leon zobaczył plasterek na zgięciu łokciowym, spod niego zaś wystawał jakiś plastik, jakiś wężyk i wężyk prowadził do butelki zawieszonej obok. Na wężyku była rolka a butelka miała taki dzióbek i tam sobie kapały kropelki czegoś, co płynęło potem wężykiem do zgięcia.
Ale się wpakowałem. Ale mi matula nawkłada, martwił się Leon.
Zamknął oczy na chwilę, bo taki zmęczony był. A może to coś w tej butelce?
Gdy znowu je otworzył był niemal pewien, że to znowu sen. Przy łóżku była Mysza. Jak ona się na niego patrzyła. Żeby tylko w nic się teraz nie zamieniała. Niech ta chwila trwa. Nawet nie będzie się do niej odzywać, bo może to wszystko minąć, może prysnąć.
- jak się czujesz Leon? - zapytała zatroskana. To nie było na pokaz, ona się faktycznie interesowała. Może to jednak nie była jego fantazja. Zaczął się łamać. No i po 0,2 sekundy już się złamał.
- teraz dobrze...teraz to naprawdę dobrze - powiedział
- ale fajnie cię widzieć, dziękuję
CDNastąpił
Leon biegł ze spadochronem przerzuconym przez ramię za małym samolotem, który śmiesznie się kiwał po trawie. Niezdarnie podskakiwał, lecz cały czas się oddalał od niego. W pewnym momencie Leon się potknął, plecak się zsunął, wypadło z niego nadgryzione jabłko i jakiś batonik. Leon przeraził się, teraz na pewno nie dogoni samolotu. Spojrzał za nim tęsknie ale zamiast rozpoznawalnego kształtu nieznanej mu marki było coś zupełnie innego. Coś, co wcale się nie oddalało.
Przed nim stał pokaźny, biało czerwony pudel. Różnił się od normalnego pudla, nie tylko ubarwieniem. Łapy miał masywne, takie pokryte białymi piórami, widać było też grube, orle szpony. Błyszczały srodze, na pewno były zrobione ze szczerego złota. Ogon też był orli. Za to głowa była nie pudla i nie orła. To była twarz kobieca, skądś mu znana, na prawym policzku widać było dwa nacięcia, twarz była smutna a na głowie korona i taka jasność wokoło. Miłym, niskim, kobiecym głosem postać przemówiła zaciągając mocno.
- Cierpliwościi młodyj, cierpliwościi. Jeszcio nadejdzie twoji wriemia.
Postać odwróciła się, rozłożyła skrzydła, których na pewno wcześnie nie było. Łapy z ciężkimi pazurami zagrzebały po trawie, skrzydła zaświstały i stwór wystartował. Korona połyskiwała w słońcu. Postać nawróciła w powietrzu i przeszła do lotu koszącego, twarz nie była już smutna ale zacięta, korona - taka jak u Chrobrego na znaczkach pocztowych stanowiła groźny oręż. Postać wyła silnikami, których przecież wcześniej nie było i nurkowała na niego
-aaaa- wyrwało się Leonowi. Krzyk go przeniósł do pomieszczenia z łuszczącą się farbą na suficie i zielonkawą, olejną lamperią na ścianach.
- i czego krzyczy, uspokoi się - powiedziała osoba w białym fartuchu.
Leona aż tyrpnęło na łóżku. To była kobieta łudząco podobna do dzwonnika z Notre Dame. Nie, to nie może być, on doznał snu w śnie. Tak jak w Incepcji. On się jeszcze nie obudził.
- i co się tak patrzy. Pielęgniarki nie widział? - powiedziała postać.
- pozdrowienia od Mietka, od synka mojego. No już tak się nie patrzy jakby anioła widział, no już
Mama Mietka. Uff. Ale co on tutaj robi.
Odtwarzał sobie fragmenty przeszłości. Umysł sprawnie sklejał odłamki tworząc jakiś atrakcyjny plan. Czy prawdziwy, czy też nie, tego nie wie nikt. Tak to już jest ze świadomością, że na bieżąco nas skutecznie okłamuje.
Skok, drugi. Twarde lądowanie. Ziemia kopnęła go wrednie.
Rany. Noga w gipsie!
- nie martwi się, nie martwi, to tylko tak dla szpitala - powiedziała mama Mietka.
- punkty ortopedyczne zostały, to zagipsowali, noga dobra jest - uspokajała. Miła kobieta.
- badają co tak mdleje, cukier słaby, oj słaby
Leon zobaczył plasterek na zgięciu łokciowym, spod niego zaś wystawał jakiś plastik, jakiś wężyk i wężyk prowadził do butelki zawieszonej obok. Na wężyku była rolka a butelka miała taki dzióbek i tam sobie kapały kropelki czegoś, co płynęło potem wężykiem do zgięcia.
Ale się wpakowałem. Ale mi matula nawkłada, martwił się Leon.
Zamknął oczy na chwilę, bo taki zmęczony był. A może to coś w tej butelce?
Gdy znowu je otworzył był niemal pewien, że to znowu sen. Przy łóżku była Mysza. Jak ona się na niego patrzyła. Żeby tylko w nic się teraz nie zamieniała. Niech ta chwila trwa. Nawet nie będzie się do niej odzywać, bo może to wszystko minąć, może prysnąć.
- jak się czujesz Leon? - zapytała zatroskana. To nie było na pokaz, ona się faktycznie interesowała. Może to jednak nie była jego fantazja. Zaczął się łamać. No i po 0,2 sekundy już się złamał.
- teraz dobrze...teraz to naprawdę dobrze - powiedział
- ale fajnie cię widzieć, dziękuję
CDNastąpił
Tyle czasu musieliśmy czekać na ciąg dalszy, a to "takie klutkie"?! :P
OdpowiedzUsuńAndrzej, po trzech dniach za kierownicą napisałem tak awaryjnie troszkę ;) Dziś będzie więcej
Usuń