W poprzednim odcinku Marchewa zagrał z Leonem w kamień, nożyce, papier. Leonowi wydawało się, że wygrał, ale w tym momencie spadochron się otworzył...
Gdzieś musiały być te uchwyty. Pamiętał je, przecież Mysza pokazywała takie w dużym spadochronie Skyzdzicha.
Leon wreszcie odkrył, że uchwyty są umieszczone z tyłu. Sprytnie, pomyślał. Złapał je i pociągnął. Jeden poszedł lekko a drugi nie. Spadochron zaczął skręcać a przecież Leon wcale tego nie chciał. Szybko zaczął szarpać drugi uchwyt i udało się. Leon poczuł się jak ktoś wyjątkowy. Zapanował nad spadochronem jak as.
Nowa myśl wybiła go z błogiego dowartościowywania się. Gdzie jest lotnisko? Marchewa dał mu jasny komunikat, gdzie ma szukać lotniska Leon - "na dole, młody, na dole".
Popatrzył na dół ale widział tylko mniej i bardziej zielone plamy. Widzę coraz gorzej, może to coś z ciśnieniem - pomyślał. Może tracę wzrok, może skoki nie są dla mnie?
Prozaicznym rozwiązaniem tejże tajemniczej utraty wzroku była skroplona para wodna na wewnętrznej powierzchni używanych przez niego gogli Skyzdzicha. Gdy Leon pojął tą prostą prawdę sięgnął czym prędzej, aby zdjąć je. Spadochron ponownie zaczął mocno skręcać. Leon bał się puścić sterówkę, ale nie chciał też lecieć z tymi zaparowanymi goglami. Był w szachu, był nawet w macie.
Czekał na głos z radia. Może pomogą mu znaleźć lotnisko. Gogli nie chciał zdejmować, bo bał się, że straci kontrolę nad spadochronem.
Ale głos nie pojawiał się. To znaczy głosu nie było, no bo jak miał się pojawić. Jakby tego nie nazywać, to w słuchawce słychać było tylko ciszę.
Lotnisko było gdzieś na dole, to już wiedział Leon. Widział coraz gorzej, miał nadzieję, że lotnisko pojawi się zanim całkiem straci wzrok.
Leon skręcił w prawo a potem zaraz w lewo, tak dla dodania sobie animuszu bo i tak nie wiedział dokąd lecieć. Pomyślał, że jak na dole patrzą to widzą, że steruje. Walczy, a walka przecież jest najważniejsza. Zresztą jak lotnisko jest na dole, on jest na górze, to jak będzie na dole to je przecież spotka. Nie ma co się martwić pomyślał, ale wcale mu ta myśl jakoś nie pomogła. Zaczął się ponownie bać. Czerwony spadochron wcale już tak nie bawił, nie był już takim kozakiem. Zielone coś było coraz większe w proporcji do niebieskiego.
Zielone rosło i rosło. Nagle potężnie jebnęło go nogi i dupsko, poleciał na twarz i poczuł dotyk zielonego, przekoziołkował i padł. Na szczęście na twarz. Pamiętał bowiem z filmów wojennych, że jeśli ktoś upadnie na twarz to jeszcze będzie żył, ale jak upadnie na plecy to zaraz pojawią się napisy końcowe albo scena z salwą honorową nad grobem. Upadł na twarz. Przerolował się na plecy.
Wszystko bolało go. Patrzył w niebieskie i myślał co go boli.
Najbardziej bolały go plecy i dupsko. Nogi chyba nie bolały, poruszał rękoma, też jakoś ok.
- Hamuj młody, hamuj! - zatrzeszczało radio poprzez słuchawkę. Leon posłusznie pociągnął obie sterówki w stronę nóg. To oczywiście nie przyniosło żadnej ulgi. Nie rozumiał też po co ma hamować skoro jest już na ziemi.
Leżał więc sobie, gogle zsunął pod brodę. Boleśnie mu tarmosiły uszy poprzez naprężoną gumkę ale przynajmniej widział, co się dzieje. Chmury były piękne latoś. Sunęły tak sobie z jego prawej strony i posuwały się na lewo. Posuwają się na lewo - pomyślał Leon i jakoś rozśmieszyła go ta myśl.
Było błogo.
Z błogości wyrwał go widok japy Mietka nachylającego się nad nim. Mietek wyglądał na przestraszonego.
- młody, nic ci nie jest? - rozedrganym głosem zapytał dzwonnik z Notre Dame.
- chyba nie - odparł Leon. Ale tak bogiem a prawdą to nie wiedział, czy jest mu coś, czy nic mu nie jest.
- no to wstawaj, wracamy, bo ten spadochron jest potrzebny - Mietek napierał. Leon z bólem podniósł się na bok, potem powoli wstał. Gdy wstał i jakoś stał to Mietek zmienił już sposób swojego zachowania.
- i co, fajnie było, no nie? Dobrze, że sobie nic nie zrobiłeś, dlaczego do lotniska nie leciałeś?
- leciałem - powiedział Leon
- ta, akurat, lotnisko jest tam - Mietek pokazał którąś stronę świata, która była podobnie zielona do pozostałych części.
Dumnie oklejony dostawczak z kolorowymi napisami Skygrzmot i hasłami typu: "z nami trafisz do nieba, jesteśmy grupą pasjonatów, tylko my nauczymy cię latać" wracał do namiotu.
Bolało go coraz bardziej a i duma dawała o sobie znać. Przecież przeżył, przecież skoczył, oczekiwał więc pochwał.
Pochwały jednakowoż nie nadchodziły.
Marchewa stał w postawie bojowej. Nogi rozstawione nieco na boki, dłonie na biodrach. Wyglądał prawie jak ta krakowska kiełbasa, która beształa Mietka za niemanie filmu.
- gdzie ty młody, kuźwa lecisz? Co ty, lotniska nie widzisz? Za małe dla ciebie? Chcesz abyśmy mieli kłopoty? - Marchewa walił jak z cekaemu. Leon coś chciał odpowiedzieć, ale go zatkało, miały być peany pochwalne a tu...
- ...w powietrzu też, dupa w górze na znaki nie reagujesz, co to jest? Co to przedszkole jakieś? Tu jest szkoła spadochronowa, tu się skacze, tu nie ma miękkiej gry! - Leon co prawda nie powziął takiego postanowienia ale czuł, że ono powzięło się samo za niego. Zamknął się w sobie. Postanowił, że nic nie będzie mówił, bo nie wie o co chodzi.
- Jak tam lądowanie? - Marchewa zmienił nieco ton, na ciut łagodniejszy.
- Nie wiem, chyba dobrze ale mnie plecy bolą - powiedział Leon.
- A hamowałeś jak mówiłem? - pytał instruktor
- No tak, ale jak już leżałem to hamowanie mi nic nie pomagało - odparł Leon
- Kuźwa, no nie wierzę. Przecież mówiłem jak chłop krowie na rozstajnych drogach, hamuj na wysokości rękawa! - znowu Marchewa krzyczał na Leona
- Ale czyjego rękawa, przecież moje rękawy są cały czas ze mną - bronił się młody
- Tego rękawa, tego - pokazał dłonią biało czerwony wiatrowskaz. Leonowi głupio się zrobiło, myślało o zupełnie innych rękawach. Ale lipa, o rany - przemykało mu przez głowę. Należało mu się, że wszystko go boli. Nie zrobił tego, co instruktorzy od niego oczekiwali.
- Dobra, dajmy spokój. Pierwsze śliwki robaczywki - pojednawczo powiedział Marchewa i zaraz ciepło zagościło w skołatanym sercu Leona. Jednak to swój chłop, taki co opierdolić potrafi ale i załagodzić zaognioną sytuację.
- Choć zobaczysz swój film - Marchewa to rzekłszy zawoła do Skyzdzicha.
- Zdzisiek daj film, to pokażemy młodemu co robił -
- No przecież ty masz film - słychać było celną ripostę z głębi namiotu Skyszkoły.
- Ty miałeś kręcić film, ja miałem dawać znaki - bronił się Marchewa a Leon zrozumiał teraz, że to wcale nie był kamień, nożyce, papier...
CDN
Gdzieś musiały być te uchwyty. Pamiętał je, przecież Mysza pokazywała takie w dużym spadochronie Skyzdzicha.
Leon wreszcie odkrył, że uchwyty są umieszczone z tyłu. Sprytnie, pomyślał. Złapał je i pociągnął. Jeden poszedł lekko a drugi nie. Spadochron zaczął skręcać a przecież Leon wcale tego nie chciał. Szybko zaczął szarpać drugi uchwyt i udało się. Leon poczuł się jak ktoś wyjątkowy. Zapanował nad spadochronem jak as.
Nowa myśl wybiła go z błogiego dowartościowywania się. Gdzie jest lotnisko? Marchewa dał mu jasny komunikat, gdzie ma szukać lotniska Leon - "na dole, młody, na dole".
Popatrzył na dół ale widział tylko mniej i bardziej zielone plamy. Widzę coraz gorzej, może to coś z ciśnieniem - pomyślał. Może tracę wzrok, może skoki nie są dla mnie?
Prozaicznym rozwiązaniem tejże tajemniczej utraty wzroku była skroplona para wodna na wewnętrznej powierzchni używanych przez niego gogli Skyzdzicha. Gdy Leon pojął tą prostą prawdę sięgnął czym prędzej, aby zdjąć je. Spadochron ponownie zaczął mocno skręcać. Leon bał się puścić sterówkę, ale nie chciał też lecieć z tymi zaparowanymi goglami. Był w szachu, był nawet w macie.
Czekał na głos z radia. Może pomogą mu znaleźć lotnisko. Gogli nie chciał zdejmować, bo bał się, że straci kontrolę nad spadochronem.
Ale głos nie pojawiał się. To znaczy głosu nie było, no bo jak miał się pojawić. Jakby tego nie nazywać, to w słuchawce słychać było tylko ciszę.
Lotnisko było gdzieś na dole, to już wiedział Leon. Widział coraz gorzej, miał nadzieję, że lotnisko pojawi się zanim całkiem straci wzrok.
Leon skręcił w prawo a potem zaraz w lewo, tak dla dodania sobie animuszu bo i tak nie wiedział dokąd lecieć. Pomyślał, że jak na dole patrzą to widzą, że steruje. Walczy, a walka przecież jest najważniejsza. Zresztą jak lotnisko jest na dole, on jest na górze, to jak będzie na dole to je przecież spotka. Nie ma co się martwić pomyślał, ale wcale mu ta myśl jakoś nie pomogła. Zaczął się ponownie bać. Czerwony spadochron wcale już tak nie bawił, nie był już takim kozakiem. Zielone coś było coraz większe w proporcji do niebieskiego.
Zielone rosło i rosło. Nagle potężnie jebnęło go nogi i dupsko, poleciał na twarz i poczuł dotyk zielonego, przekoziołkował i padł. Na szczęście na twarz. Pamiętał bowiem z filmów wojennych, że jeśli ktoś upadnie na twarz to jeszcze będzie żył, ale jak upadnie na plecy to zaraz pojawią się napisy końcowe albo scena z salwą honorową nad grobem. Upadł na twarz. Przerolował się na plecy.
Wszystko bolało go. Patrzył w niebieskie i myślał co go boli.
Najbardziej bolały go plecy i dupsko. Nogi chyba nie bolały, poruszał rękoma, też jakoś ok.
- Hamuj młody, hamuj! - zatrzeszczało radio poprzez słuchawkę. Leon posłusznie pociągnął obie sterówki w stronę nóg. To oczywiście nie przyniosło żadnej ulgi. Nie rozumiał też po co ma hamować skoro jest już na ziemi.
Leżał więc sobie, gogle zsunął pod brodę. Boleśnie mu tarmosiły uszy poprzez naprężoną gumkę ale przynajmniej widział, co się dzieje. Chmury były piękne latoś. Sunęły tak sobie z jego prawej strony i posuwały się na lewo. Posuwają się na lewo - pomyślał Leon i jakoś rozśmieszyła go ta myśl.
Było błogo.
Z błogości wyrwał go widok japy Mietka nachylającego się nad nim. Mietek wyglądał na przestraszonego.
- młody, nic ci nie jest? - rozedrganym głosem zapytał dzwonnik z Notre Dame.
- chyba nie - odparł Leon. Ale tak bogiem a prawdą to nie wiedział, czy jest mu coś, czy nic mu nie jest.
- no to wstawaj, wracamy, bo ten spadochron jest potrzebny - Mietek napierał. Leon z bólem podniósł się na bok, potem powoli wstał. Gdy wstał i jakoś stał to Mietek zmienił już sposób swojego zachowania.
- i co, fajnie było, no nie? Dobrze, że sobie nic nie zrobiłeś, dlaczego do lotniska nie leciałeś?
- leciałem - powiedział Leon
- ta, akurat, lotnisko jest tam - Mietek pokazał którąś stronę świata, która była podobnie zielona do pozostałych części.
Dumnie oklejony dostawczak z kolorowymi napisami Skygrzmot i hasłami typu: "z nami trafisz do nieba, jesteśmy grupą pasjonatów, tylko my nauczymy cię latać" wracał do namiotu.
Bolało go coraz bardziej a i duma dawała o sobie znać. Przecież przeżył, przecież skoczył, oczekiwał więc pochwał.
Pochwały jednakowoż nie nadchodziły.
Marchewa stał w postawie bojowej. Nogi rozstawione nieco na boki, dłonie na biodrach. Wyglądał prawie jak ta krakowska kiełbasa, która beształa Mietka za niemanie filmu.
- gdzie ty młody, kuźwa lecisz? Co ty, lotniska nie widzisz? Za małe dla ciebie? Chcesz abyśmy mieli kłopoty? - Marchewa walił jak z cekaemu. Leon coś chciał odpowiedzieć, ale go zatkało, miały być peany pochwalne a tu...
- ...w powietrzu też, dupa w górze na znaki nie reagujesz, co to jest? Co to przedszkole jakieś? Tu jest szkoła spadochronowa, tu się skacze, tu nie ma miękkiej gry! - Leon co prawda nie powziął takiego postanowienia ale czuł, że ono powzięło się samo za niego. Zamknął się w sobie. Postanowił, że nic nie będzie mówił, bo nie wie o co chodzi.
- Jak tam lądowanie? - Marchewa zmienił nieco ton, na ciut łagodniejszy.
- Nie wiem, chyba dobrze ale mnie plecy bolą - powiedział Leon.
- A hamowałeś jak mówiłem? - pytał instruktor
- No tak, ale jak już leżałem to hamowanie mi nic nie pomagało - odparł Leon
- Kuźwa, no nie wierzę. Przecież mówiłem jak chłop krowie na rozstajnych drogach, hamuj na wysokości rękawa! - znowu Marchewa krzyczał na Leona
- Ale czyjego rękawa, przecież moje rękawy są cały czas ze mną - bronił się młody
- Tego rękawa, tego - pokazał dłonią biało czerwony wiatrowskaz. Leonowi głupio się zrobiło, myślało o zupełnie innych rękawach. Ale lipa, o rany - przemykało mu przez głowę. Należało mu się, że wszystko go boli. Nie zrobił tego, co instruktorzy od niego oczekiwali.
- Dobra, dajmy spokój. Pierwsze śliwki robaczywki - pojednawczo powiedział Marchewa i zaraz ciepło zagościło w skołatanym sercu Leona. Jednak to swój chłop, taki co opierdolić potrafi ale i załagodzić zaognioną sytuację.
- Choć zobaczysz swój film - Marchewa to rzekłszy zawoła do Skyzdzicha.
- Zdzisiek daj film, to pokażemy młodemu co robił -
- No przecież ty masz film - słychać było celną ripostę z głębi namiotu Skyszkoły.
- Ty miałeś kręcić film, ja miałem dawać znaki - bronił się Marchewa a Leon zrozumiał teraz, że to wcale nie był kamień, nożyce, papier...
CDN
Komentarze
Prześlij komentarz