Przejdź do głównej zawartości

Nie dygaj młody - blada blondynka Cz5

W poprzednim odcinku Leon po raz pierwszy tankował samolot. Blondynka była już gotowa do lotu, choć gogle miała zaparowane niemiłosiernie.

Pierwszy do samolotu wgramolił się Zdzichu. Zawołał blondynkę o atrakcyjnej budowie ciała, która jednakowoż nie podobała się Leonowi już tak bardzo. Mysza zapełniała z każdą emocjonującą, lotniskową minutą jego młodzieńcze serce kandydata, na kandydata, na skoczka spadochronowego.
Dziewczę usłyszało głos instruktora, podniosła nieco uniemożliwiające patrzenie, zaparowane gogle i postanowiła wejść do samolotu. Nie mogła jednak unieść tak wysoko kolana, ze względu na krępującą ruchy uprząż i opięty na pośladkach uniwersalny kombinezon. Pokręciła się troszkę, wreszcie wpadła na pomysł, żeby najpierw umieścić tyłem tyłek (bo przecież stąd się bierze nazwa tyłka) na pokładzie samolotu, wychylić się do tyłu i wciągnąć nogi. Wykonała tą ewolucję zbyt dynamicznie, ręce uniesione do uniesionych gogli przeważyły ją i jak żuczek skarabeusz przewrócony na plecach miała fazę równowagi z nogami u góry.


Zdzichu do tej pory był zajęty rozmową z Czachą, który już przygotowywał samolot do uruchomienia silnika. Bezbronne bujanie się na plecach nie mogło jednak ujść uwadze instruktora i niemal synchronicznie buchnął śmiechem z Mietkiem. Mietek być może roześmiał się symultanicznie, być może jednak był dobrze wyćwiczony w tej materii i widział dokładnie kiedy się śmieje "szefuńcio" i kiedy on winien się zaśmiać czym prędzej.
Trening czyni mistrza, bo dla ucha Leona zabrzmiało to zupełnie synchronicznie.
Zdzichu niechętnie pomógł pasażerce usiąść pomiędzy jego udami. Przyciągnął ją do siebie i znowu dłonie rozminęły się ramionami na rzecz symetrycznie umieszczonych wypukłości, znajdujących się niewątpliwie niżej niż barki.
Blondynka albo nie zauważyła, albo nie dała po sobie znać, zresztą miała teraz większe problemy, choćby z tym, że nic nie widzi.
Dopiero gdy Mietek prawie dał jej nietrafioną piątką w nos, to dopiero wtedy powiedział łaskawie, że gogle na razie może wziąć na szyję. Była zdenerwowana, coś działo się wokoło i niestety była pozostawiona sama sobie z tym problemem.

Leon też był zdenerwowany, ale w zupełnie inny sposób. On już sobie wyobrażał, że będzie skakać. Teraz już wiedział jak wygląda samolotu, z którego będzie realizować swoje marzenia. Widział się więc w takiej skórzanej czapce jaką miał pan instruktor na sobie, w kolorowym kombinezonie i z wielkim spadochronem na plecach. Leciał wśród chmur i patrzył przez okno, z zupełnym spokojem. Zerknął na wysokościomierz i...Tak tu jego marzenia stawały się niespójne. Nie za bardzo wiedział, co oczekuje od tego wysokościomierza. Pan Zdzisław ma go na ręku ale na pewno wie, na jakiej wysokości ma opuścić samolot. A Leon tego jeszcze nie wie.
Zastukało coś w samolocie metalicznie i śmigło drgnęło. Ucichło wszystko i można było usłyszeć głos Czachy, "od śmigła". Ale to mądre, pomyślał Leon, informują o tym, że trzeba odejść od śmigła. To jest przemyślane bezpieczeństwo.
Odszedł więc dalej do tyłu i usłyszał znowu ten sam klekot. Śmigło zakręciło się parę razy ale prędkość nie porażała Leona. Cisza.
Za trzecim razem słychać było, że silnik zaskoczył. Dźwięk nie był szczególnie pociągający, niektóre samochody miały lepszy gang, dymu było za to dość dużo. Pachniał cudownie.
Leon zauważył, że chciał nie chciał został sam. Mało tego, ci w samolocie opuścili kotarkę i nawet nie było widać, co robią. Cofnął się jeszcze parę kroków obserwując kręcące się śmigło. Dymu było już mniej, silnik zaczął pracować równo.
Znów myśli zaczęły uciekać, gdy usłyszał za sobą:
- chodź młody, nie stój tu sam przy samolocie - to powiedziała Mysza
- chodź na układalnię, pokażę ci spadochrony.
Miał coś odpowiedzieć. Być może kilkanaście minut temu, gdy tylko Zdzich go peszył, byłby jej coś odpowiedział, ale teraz nie umiał znaleźć wystarczająco dobrych słów. I z braku laku po prostu skinął głową.
Wracając obok paliwowni słyszał, że silnik samolotu nabrał obrotów. Spojrzał przez ramię i zobaczył jak śmiesznie się kiwa tocząc po powolutku po trawie. Gdy weszli do namiotu słychać już było wysokie obroty silnika. Startują pomyślał Leon. Obroty spadły. Nie startują. Obroty znowu wzrosły. O teraz startują. Obroty spadły. Popatrzył pytająco na Myszę.
- próbę robią przed startem, jeszcze tak kilka razy go przegazują - wydawała się odczytywać jego myśli. Leon zaczynał nabierać pewności, że ich spotkanie na lotnisku nie jest sprawą przypadku. To większa opatrzność pokierowała go właśnie tu, gdzie właśnie była ona. Teraz właśnie byli razem i o to właśnie chodziło. Ale super.
Wpatrywał się chyba ciut zbyt intensywnie albo znowu odczytała jego myśli, bo trochę przekrzywiła głowę, ale popatrzyła tylko i nic nie powiedziała. Kiwnęła za to ręką i poszła wgłąb namiotu.
Na stalowej ramie wisiały spadochrony. Wyglądały jak bardzo wypasione plecaki. Solidny materiał, stalowe elementy, kolorowe uchwyty. Z przodu wisiały taśmy, te które Leon dostrzegł już wcześniej i wiedział, że wymagają najwięcej kontroli.
Samolot wył jakoś dłużej a dźwięk zaczął się przemieszczać. Jeśli uszy nie myliły to przemieszczał się dość wolno. Wycie narastało a prędkość była chyba coraz większa, gdy samolot minął hangar, dochodzący dźwięk się nieco zmienił i zaczął cichnąć. Chyba polecieli.
Mysza zaczęła coś tłumaczyć. Pokazywała spadochron, coś od dołu, coś od tyłu. Usłyszał coś o komputerze ale na pewno się przesłyszał, bo przecież mowa była o spadochronie a nie o internecie. Nie mógł ni w ząb się skoncentrować, bo cały czas ważniejsza była ta dziewczyna. W pewnym momencie, gdy podchodził do spadochronu, przywołany kolejnym gestem, poczuł nawet jak pachniała. Oczywiście, że pachniała cudownie. Skoro była tu nie przypadkiem, skoro i on się znalazł z ważnych przyczyn losu, to ona nie mogła jakoś pachnieć przeciętnie.
Czas zaczął się zaginać. Mijał szybko niczym na dobrej imprezie. Cały czas coś miał podtykane pod nos, kiwał głową i robił dobre miny, choć nic nie rozumiał. Nie mógł się przecież przyznać, że nie kuma czaczy. Tu nie ma miękkiej gry, to jest lotnisko, on zaś ma być super komandosem.

Trudno powiedzieć jak długo trwało to o czym mówiła, tak samo jak trudno powiedzieć o czym Mysza mówiła. Z tego błogiego stanu wybudziła go informacja, że mają zobaczyć skok. To była ważna informacja i nie można było dalej się ślinić. Na skoki przyjechał, na skoki.
Na zewnątrz było bardzo jasno, choć niebo nie było bezchmurne. Widać było błękity, słychać było samolot ale tylko było go słychać.
Silnik zwolnił ale nadal nie było nic widać. Chyba gdzieś daleko przelatywał jakiś inny samolot, bo dziwny gwizd dochodził do uszu Leona. Nagle gwizd przeszedł w huk połączony z szelestem. Ten dziwny dźwięk naprowadził wzrok na kolorowy spadochron. Ależ to było wspaniałe dla Leona.  Na niebie były teraz dwa spadochrony jeden kręcił się niesamowicie i leciał w dół a drugi stał dostojnie. Pewnie ten dostojny to pan Zdzisław, pomyślał Leon. Na szybszym leciał zapewne dzwonnik Mietek.

- że on się nie porzyga od tego kręcenia...- powiedziała Mysza. Spojrzał się na nią z lekkim zdegustowaniem. Taki czad a ona wybrzydza, pewnie ma już tyle skoków, że chodzi zblazowana. Przecież ten spadochron wiruje fantastycznie. Też tak będę wirował, przyrzekł sobie Leon. Będę jak pełen profesjonalista.

Mietek nie odpuszczał swojego super manewru, niemal do końca się kręcił. Tuż nad ziemią zabujał spadochronem w jedną, w drugą i wylądował pomiędzy namiotem Skyszkoły Grzmot a ogrodzoną siatką cysterną. Zdjął swój kask oklejony w trupie czaszki i przystawił wizjer kamery do oka.
Zdzich też pokazał swój profesjonalizm. Kręcił raz w jedną, raz w drugą. Chwila przerwy i znowu. Ale musiało być fajnie tej dziewczynie. Znowu zakręcił i w drugą. Byli już zupełnie nisko.
- nogi do góry - krzyknął Skyzdich - i dziewczę nie mogło się oprzeć takiej charyzmie. Podniosła nogi do góry. Chyba nie dość mocno bo przy lądowaniu jakoś tak się skotłowali i Zdzichu zakończył lądowanie na plecach blondyny, która była zgięta jak kobieta guma z cyrku.

Mietek znowu zarechotał, Zdzichu się zgrabnie przetoczył na bok. Blondyna była biała jak papier. Musiało jej się podobać, pomyślał Leon. Gogle miała zaparowane a włosy potargane. Gdy ściągała okulary widać było zaczerwienione dłonie. Blondyna nagle się przechyliła na bok, chyba pocałowała ziemię jak papież Polak. Nie, sądząc po odgłosach bardziej puściła pawia.
A to mięczak, pomyślał Leon. Ja bym na pewno był zadowolony z takich super manewrów.
Blondyna otarła rękawem usta i oparła się z tyłu na obu rękach. Nie była już podczepiona a Zdzich jak rasowy samiec prężył się przed nią ciągnąc do siebie linki spadochronu.
- niezła jazda maleńka, co? - zaczął rozmowę
- plecy mnie bolą - palnęła ni z gruchy, ni z pietruchy platynowa lejdi. A kogo to obchodzi, pomyślał Leon.
- pobolą i przestaną, skoki to nie jest zwykłe pierdzenie w stołek, maleńka - mądrze podsumował Zdzich a Mietek przyklepał tą odpowiedź tradycyjnym rechotem
- mogę wymasować, he he he - to naturalnie Mietek wystosował ofertę nie-do-przyjęcia
Zdzich zebrał spadochron i nie przejmując się bladą, platynową blondynką poszedł w stronę namiotu. - Teraz twoja kolej młody - powiedział do Leona tak, że temu ostatniemu znowu zmiękły kolana.
- Mysza, weź uprząż i wypisz pańci dyplomik, Mietek film - ale w podskokach, bo musimy zaraz teorię młodemu zrobić.
- młody, jak ty masz na imię, bo mi wyleciało z pamięci?...

CD tutaj

Komentarze

  1. Czy tylko mi się wydaje, że to nie jest wcale taka konfabulacja? Im więcej czytam, tym więcej podobieństw widzę. Czekam na więcej. Piotrek

    OdpowiedzUsuń
  2. Rewelacyjny post. Czekam na kolejne :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Samolot An-2

An-2 to dwupłatowy samolot wielozadaniowy klasy STOL (Short Take Off and Landing). Długość drogi rozbiegu i dobiegu to około 200 metrów. Antek wyposażony jest w gwiazdowy silnik wolnossący, któremu mocy na małych wysokościach wystarcza do przewożenia niemal dwóch ton balastu. Jednak wraz ze wzrostem wysokości, gdy spada ciśnienie powietrza, brak wystarczającej ilości tlenu dusi koniki mechaniczne z początkowej wartości 1000.

Wypadek Pabla

Nie mogę pozbierać myśli. Może pisanie jakoś się do tego przyczyni. Pablo dziś zginął podczas skoku tandemowego. Poznałem go na wyjeździe do Hiszpanii kilkanaście lat temu, gdy robił ze mną swój AFF. Zawsze uśmiechnięty, pełen energii, sypiący dobrej jakości dowcipami jak z rękawa. Podczas szkolenia nie szło mu świetnie, jeden z moich palców nadal jest wykrzywiony po tym, jak łapałem go z obrotów. Zaskoczył mnie wtedy swoją postawą. W żaden sposób nie załamywał się, nie biadolił tylko trenował na ziemi i skakał aż wyszło mu tak, jak tego chciał. Potem miałem okazję przekonać się, że taki miał charakter. Poznałem go jako uporządkowanego i bardzo zadaniowego człowieka. Skrupulatnie realizował swoje zamierzenia. Kilka lat później nauczyłem go jak skakać w tandemie. Na tandemie zakończyło się jego życie. Żona, dwoje małych dzieci. Młody człowiek, więc najpewniej też rodzice. Mama, dzień mamy. Wiem, że los dopada na przeróżne sposoby. Wypadki komunikacyjne, choroby. Co komu pisan...

Skoki na linę tzw static line

Dziwnie brzmi dla skoczka określenie skoki na linę. Tak jakby ktoś wskakiwał na linę. To nieco przestarzałe określenie wiąże się z nieco przestarzałą metodą szkolenia. Owszem nadal szkolenie podstawowe metodą static line jest uprawiane ale wiąże się to zwykle z faktem posiadania samolotu z silnikiem tłokowym, który nie daje rady wdrapać się na porządną wysokość. Static Line to skoki z małych wysokośc, pozostałość po wojskowych desantach Skoki na linę to tradycja komandosów . W ramach działań operacyjnych duża liczba desantowców musiała być wyrzucona w krótkim czasie z możliwie najniższej wysokości. Dlatego wyposażeni byli w spadochrony z systemem natychmiastowego otwarcia. Ten system opierał się w swej konstrukcji na linie statycznej. Stalowa, cienka linka w osłonie z brezentu, połączona z taśmą tekstylną prowadziła zazwyczaj do pokrowca spadochronu głównego. Podłączona przez wyrzucającego do grubszej, rozpiętej na pokładzie liny specjalną klamrą zaczynała swoją pracę, gdy de...