W poszukiwaniu przyczyn katastrofy ludźmi kierują różne motywacje. Ufam, że czytają to ci, którzy chcą myśleć o bezpieczeństwie swoim i innych skoczków. Mam nadzieję, że łowcy sensacji, fotelowi specjaliści od awiacji i krytycy pasjonatów spadochroniarstwa znajdą w swoim życiu to, czego szukają w tragedii obcych im ludzi.
Niektórzy szukają odpowiedzi, które ich trapią. Niektórzy wstrząśnięci chcą zrobić coś teraz, od razu. Przygotować się, zrozumieć. Dla nich to piszę.
W samolocie na małej wysokości skoczkowie są bezbronni. Nie ma co liczyć na cud, gdy tuż po starcie wznosimy się do góry. W niesprzyjających okolicznościach na nic zdadzą się dwa spadochrony na naszych plecach. Jesteśmy w objęciach zdarzeń, na które mamy znikomy wpływ. Znikomy nie znaczy jednak żaden.
Oczywiście są sploty okoliczności, na które skoczkowie nie mają żadnego wpływu, mogą tylko biernie w ostatnich sekundach swego życia odnotować, że coś dzieje się nie tak. Szczególnie bardzo doświadczeni są bardzo świadomi tego, co dzieje gdy samolot traci stateczność zaraz po starcie. Gdy to się dzieje, nie mogą pomóc pilotowi i sobie. Jest już za późno.
Część bezpieczeństwa rozgrywa się dużo wcześniej. To o nich chciałbym napisać. Nie wiem co się stało dokładnie. Nie znam dokładnych przyczyn. Nie traktujcie więc tego tekstu jako oceny konkretnego zdarzenia. Samoloty spadały wcześniej i niestety będą jeszcze spadały, to bolesna statystyka i częściowo kalkulowane ryzyko lotniczej aktywności.
Skoczkowie na pokładzie samolotu stanowią dużą masę, która może prowadzić w niektórych sytuacjach do utraty sterowności. Dużo samolotów ma zakreśloną linię wewnątrz, która oznacza gdzie nie powinni przebywać przy starcie. Zmiana wyważenia samolotu, przemieszczenie się skoczków w stronę ogona doprowadzić może zerwania strug powietrza. Ostatnio taka sytuacja przydarzyła się z Pink Skyvanem, gdy skoczkowie na wysokości wyrzutu bezmyślnie zgrupowali się w ognie samolotu. Samolot wpadł w niekontrolowane spadanie. Ale pilot miał czas, aby wybronić się z opresji. Wiele lat temu, na dożynkach An-2 woził pasażerów na krótkie loty widokowe. Dla 'zabawy' kilku ochroniarzy imprezy schowało się w części ogonowej samolotu. Przy starcie piloci nie mieli żadnych szans. Wszyscy na pokładzie zginęli.
Wiele razy widziałem jak w trakcie najtrudniejszych dla pilota chwil nieświadomi zagrożenia skoczkowie kamerzyści poszukiwali dobrego ujęcia w samolocie, przechodząc do ogona i stamtąd robiąc zdjęcia swoim pasażerom tandemowym. Wiele razy widziałem wingsuitowców, którzy oczekując na swoją kolej wyjścia z samolotu czekali w ogonie samolotu. Za każdym prawie razem, gdy interweniuję widzę szczere zdziwienie. Skoczkowie nie rozumieją jak działa samolot, nie wiedzą gdzie powinien być wypadkowy środek masy.
Niezapięte pasy podczas startu samolotu to powszechność. A przecież wystarczy podmuch termiczny, wystarczy niewielki problem przy starcie, niezapięci pasami skoczkowie staja się PRZYCZYNĄ tragedii. Nie dają pilotowi żadnych szans.
Samoloty dwusilnikowe zazwyczaj mogą być bezpieczniejsze od jednosilnikowych, ale gdy przy starcie zawiedzie jeden z silników pilot musi mieć olbrzymie doświadczenie aby dać sobie radę z maszyną, która jest napędzana bardzo niesymetrycznie. Może się okazać, że zabraknie niezbędnej do utrzymania stabilności prędkości - bo to prędkość się liczy w całej awiacji. Ale w takiej trudnej chwili znowu zapięte pasy mogą pilotowi pomóc. Niezapięte dołożą się do splotu okoliczności.
Piloci nie mogą być od samego początku bardzo doświadczeni. Każdy pilot zaczyna od minimalnego bagażu doświadczeń. Trzeba zdać sobie też sprawę z pewnego tranzytu w karierze pilotów, którzy przez general aviation, przez początki zawodowego pilotowania często prą do linii lotniczych - za tzw chlebem. Każda strefa chciałaby mieć starych asów z nabitą łapą, którzy w opresji ze spokojem wyciągają maszynę i lądują awaryjnie bez opresji. Choćby rozbicie antka w Olsztynie. Doświadczenie pilotów doprowadziło jedynie do uszkodzeń samolotu. Nie doszło do tragedii a w tak trudnych okolicznościach mogło być dużo gorzej.
Aby jednak mieć doświadczonych najemników trzeba zapewnić im godziwe wynagrodzenie. Latanie ze skoczkami nie ma więc stanowić możliwości (jedynie) nalatania dostateczniej liczby godzin do wymarzonego bycia pilotem liniowym. Ale aby mieć na wynagrodzenie trzeba inaczej skalkulować bilet dla skoczków. Wszystko zaczyna się więc komplikować bo skoczkowie OCZEKUJĄ taniego biletu, w poszukiwaniu najlepszej, czyli niestety najtańszej oferty mogą przemierzać duże dystanse. To bardzo skomplikowany problem, który dopada nie tylko spadochroniarstwo. Ale w spadochroniarstwie stanowi większe zagrożenie niż w innych fragmentach komercyjnego życia.
Krótki sezon, napięcia związane z pogodą i szansą wylatania gwarancji samolotu to kolejne składowe mogące wpleść się w tragiczny scenariusz. Tu podobieństwo nasuwa skojarzenia z równie krótkim sezonem dla motocyklistów i tragicznymi, kolejnymi wiosnami motonitów. Na nic rady starych, na nic dyskusje i upomnienia. Żniwo śmierci każdej wiosny zabiera najczęściej tych mało doświadczonych.
Gdy przegapi się przesłankę następnym razem może nie być szansy naprawy.
Niektórzy szukają odpowiedzi, które ich trapią. Niektórzy wstrząśnięci chcą zrobić coś teraz, od razu. Przygotować się, zrozumieć. Dla nich to piszę.
W samolocie na małej wysokości skoczkowie są bezbronni. Nie ma co liczyć na cud, gdy tuż po starcie wznosimy się do góry. W niesprzyjających okolicznościach na nic zdadzą się dwa spadochrony na naszych plecach. Jesteśmy w objęciach zdarzeń, na które mamy znikomy wpływ. Znikomy nie znaczy jednak żaden.
Oczywiście są sploty okoliczności, na które skoczkowie nie mają żadnego wpływu, mogą tylko biernie w ostatnich sekundach swego życia odnotować, że coś dzieje się nie tak. Szczególnie bardzo doświadczeni są bardzo świadomi tego, co dzieje gdy samolot traci stateczność zaraz po starcie. Gdy to się dzieje, nie mogą pomóc pilotowi i sobie. Jest już za późno.
Część bezpieczeństwa rozgrywa się dużo wcześniej. To o nich chciałbym napisać. Nie wiem co się stało dokładnie. Nie znam dokładnych przyczyn. Nie traktujcie więc tego tekstu jako oceny konkretnego zdarzenia. Samoloty spadały wcześniej i niestety będą jeszcze spadały, to bolesna statystyka i częściowo kalkulowane ryzyko lotniczej aktywności.
Skoczkowie na pokładzie samolotu stanowią dużą masę, która może prowadzić w niektórych sytuacjach do utraty sterowności. Dużo samolotów ma zakreśloną linię wewnątrz, która oznacza gdzie nie powinni przebywać przy starcie. Zmiana wyważenia samolotu, przemieszczenie się skoczków w stronę ogona doprowadzić może zerwania strug powietrza. Ostatnio taka sytuacja przydarzyła się z Pink Skyvanem, gdy skoczkowie na wysokości wyrzutu bezmyślnie zgrupowali się w ognie samolotu. Samolot wpadł w niekontrolowane spadanie. Ale pilot miał czas, aby wybronić się z opresji. Wiele lat temu, na dożynkach An-2 woził pasażerów na krótkie loty widokowe. Dla 'zabawy' kilku ochroniarzy imprezy schowało się w części ogonowej samolotu. Przy starcie piloci nie mieli żadnych szans. Wszyscy na pokładzie zginęli.
Wiele razy widziałem jak w trakcie najtrudniejszych dla pilota chwil nieświadomi zagrożenia skoczkowie kamerzyści poszukiwali dobrego ujęcia w samolocie, przechodząc do ogona i stamtąd robiąc zdjęcia swoim pasażerom tandemowym. Wiele razy widziałem wingsuitowców, którzy oczekując na swoją kolej wyjścia z samolotu czekali w ogonie samolotu. Za każdym prawie razem, gdy interweniuję widzę szczere zdziwienie. Skoczkowie nie rozumieją jak działa samolot, nie wiedzą gdzie powinien być wypadkowy środek masy.
Niezapięte pasy podczas startu samolotu to powszechność. A przecież wystarczy podmuch termiczny, wystarczy niewielki problem przy starcie, niezapięci pasami skoczkowie staja się PRZYCZYNĄ tragedii. Nie dają pilotowi żadnych szans.
Samoloty dwusilnikowe zazwyczaj mogą być bezpieczniejsze od jednosilnikowych, ale gdy przy starcie zawiedzie jeden z silników pilot musi mieć olbrzymie doświadczenie aby dać sobie radę z maszyną, która jest napędzana bardzo niesymetrycznie. Może się okazać, że zabraknie niezbędnej do utrzymania stabilności prędkości - bo to prędkość się liczy w całej awiacji. Ale w takiej trudnej chwili znowu zapięte pasy mogą pilotowi pomóc. Niezapięte dołożą się do splotu okoliczności.
Piloci nie mogą być od samego początku bardzo doświadczeni. Każdy pilot zaczyna od minimalnego bagażu doświadczeń. Trzeba zdać sobie też sprawę z pewnego tranzytu w karierze pilotów, którzy przez general aviation, przez początki zawodowego pilotowania często prą do linii lotniczych - za tzw chlebem. Każda strefa chciałaby mieć starych asów z nabitą łapą, którzy w opresji ze spokojem wyciągają maszynę i lądują awaryjnie bez opresji. Choćby rozbicie antka w Olsztynie. Doświadczenie pilotów doprowadziło jedynie do uszkodzeń samolotu. Nie doszło do tragedii a w tak trudnych okolicznościach mogło być dużo gorzej.
Aby jednak mieć doświadczonych najemników trzeba zapewnić im godziwe wynagrodzenie. Latanie ze skoczkami nie ma więc stanowić możliwości (jedynie) nalatania dostateczniej liczby godzin do wymarzonego bycia pilotem liniowym. Ale aby mieć na wynagrodzenie trzeba inaczej skalkulować bilet dla skoczków. Wszystko zaczyna się więc komplikować bo skoczkowie OCZEKUJĄ taniego biletu, w poszukiwaniu najlepszej, czyli niestety najtańszej oferty mogą przemierzać duże dystanse. To bardzo skomplikowany problem, który dopada nie tylko spadochroniarstwo. Ale w spadochroniarstwie stanowi większe zagrożenie niż w innych fragmentach komercyjnego życia.
Krótki sezon, napięcia związane z pogodą i szansą wylatania gwarancji samolotu to kolejne składowe mogące wpleść się w tragiczny scenariusz. Tu podobieństwo nasuwa skojarzenia z równie krótkim sezonem dla motocyklistów i tragicznymi, kolejnymi wiosnami motonitów. Na nic rady starych, na nic dyskusje i upomnienia. Żniwo śmierci każdej wiosny zabiera najczęściej tych mało doświadczonych.
Co mogą zrobić skoczkowie aby zadbać o swoje bezpieczeństwo?
- Przede wszystkim myśleć - świadomość to podstawa bezpieczeństwa.
- Nie wsiadać do samolotu, gdy pogoda jest niepewna,
- nie wybierać zawsze tego co najtańsze, popatrzeć na doświadczenie pilota - a to czasem bardzo trudne.
- Zapinać pasy - to fundamentalne.
- Ćwiczyć awaryjne opuszczanie samolotu.
- Wyznaczać dobrego wyrzucającego.
- Komunikować się z pilotem i ustalać plan grupowych skoków.
- Zajmować i utrzymywać pozycję zgodnie z sugestią pilota lub wyrzucającego.
- Mieć spadochron gotowy do użycia a nie dociągać taśmy tuż przed wyrzutem.
- Kask na głowie do 300 metrów.
- Zgłaszać i krytykować wszelkie odstępstwa od bezpieczeństwa. Nie zostawiać tego DLA KOGOŚ. Bo to każdy z nas jest na pokładzie.
Gdy przegapi się przesłankę następnym razem może nie być szansy naprawy.
Na forum zbieram informacje, bo z telewizyjnego bełkotu trudno cokolwiek odczytać. Nawet nie podano listy osób, które zginęły...
OdpowiedzUsuńhttp://forumspadochronowe.pl/viewtopic.php?f=43&t=2661&p=34345#p34345
Nie wykonałem skoku z tego typu samolotu, więc nie mogę się wypowiadać co, czemu itp. W pierwszej chwili pomodliłem się za tych, co zginęli. Potem myślę: Częstochowa, Rudniki, mam tam znajomego. Potem pomyślałem - to na pewno NIE był AN-2. Zawsze się pilnowało pewnego rodzaju stabilności w samolocie od samego startu to powiedzmy osiągnięcia pewnego pułapu. Tak że zawsze oprócz pewnego przygotowania spadochronowego zawsze był ten niepokój "że jak kamień w wodę". To na razie tyle.
OdpowiedzUsuńW materiale filmowym powiedziałeś, że jak coś w samolocie zadrży skoczkowie wyskakują... czy tak mogło być tym razem...
OdpowiedzUsuńChodziło mi o sytuację, gdy skoczkowie wychodzą na zewnątrz, już na pułapie do wyrzutu. Wtedy zmieniają wyważenie samolotu i zwiększają opór aerodynamiczny, jeśli dojdzie do przeciągnięcia to "automatycznie" skoczkowie na drgnięcie kadłuba samolotu uciekają. Jest gdzieś w sieci film jak przeciągają skyvana
UsuńNiedawno była sytuacja, w której stateczność stracił duży Skyvan, ale to było na pułapie wyrzutu. Nikomu nic się nie stało. Zaraz po starcie, w trakcie wznoszenia skoczkowie nie mieli żadnych szans. To musiało trwać kilka sekund
OdpowiedzUsuńIwan, bardzo fajny i pożyteczny tekst. Ja uważam, że zapinanie pasów, kaski na głowach do 500m to powinien być obowiązek a nie zalecenie - tu gdzie skaczę właśnie tak jest. Podczas teorii AFF bezpieczeństwo w samolocie powinno być wyjaśniane każdemu studentowi (ja nie miałem), a jak ono jest ważne zrozumiałem dopiero analizując w praktyce przeczytane artykuły z Parachutista.
OdpowiedzUsuńZnałem też większość załogi z Rudnik i nie mogę uwierzyć, że teraz ich już nie ma... RIP [*]. Blue skies!
Też od soboty mam w głowie tylko tą katastrofę. Ja z kolei pomyślałem, że w przypadku znaku od pilota o awaryjnym lądowaniu powinno się otwierać roletę (drzwi). Nawet w przypadku niekontrolowanych akrobacji chyba lepiej znaleźć się poza samolotem niż lecieć tak do ziemi. Nie mogę pojąć dlaczego tylko jednemu udało się opuścić samolot.Być może odniesione obrażenia nie pozwoliły się wydostać... ale mogła to być zablokowana roleta. Poza tym taka czerwona linia, albo przynajmniej obowiązek pilnowania przez pilota prawidłowego rozmieszczenia skoczków.
OdpowiedzUsuńPo uderzeniu w ziemię samolot zapalił się. Ludzie, którzy ruszyli na pomoc, po wyciągnięciu skoczka będącego najbliżej drzwi nie mogli już się zbliżyć ponownie do ognia.
Usuń...jeszcze jedno. Organizator skoków i wyrzucający powinien mieć obowiązek znać zasady rozmieszczenia skoczków w danym statku powietrznym (kwestia tylko- kto miałby tą wiedzę przekazać w przypadku mniej popularnych samolotów, ...nie myślałem po prostu o tym) i dopilnowania przestrzegania tych zasad. Gdyby to weszło w krew, nie byłoby pewnie z tym wielkiego zachodu.
OdpowiedzUsuńKurcze...... cały czas o Nich myślę..............i pocieszam się, że mają tylko lepiej. Tych, których znałem....... To byli naprawdę fajni ludzie.
swietny tekst i swietne spostrzeżenia. niech spoczywaja Wasi koledzy w spokoju
OdpowiedzUsuń