W poprzednim odcinku Leon był świadkiem profesjonalnego przygotowywania pasażerki do skoku tandemowego. Obserwował przebieg zdarzeń, czekając cierpliwie na swoje szkolenie teoretyczne.
Mysza najwyraźniej jechała na fochu z przytupem. Przynajmniej jeśli chodzi o instruktora Zdzisława.Odwrócona była w stronę Czachy i ostentacyjnie zignorowała zaczepkę lidera szkoły spadochronowej.
Leon coraz uważniej przyglądał się dziewczynie. Może pod wpływem nowych, gorących, spadochronowych emocji, które już zaczęły szarpać struny jego nerwów, może zaś z powodu pory roku i pokaźnego, seksualnego wyposzczenia - Leon zauważył, że Mysza coraz bardziej mu się podoba.
Nie śmiał do niej zagaić, był przecież młodziakiem w tym super świecie. Ona zaś była kimś. Jeszcze nie wiedział kim, ale na pewno znaczyła wiele bo odtrącała bez zahamowań Zdzichowe słowa, kierowane pod jej wyłącznym adresem.
Mietek, który zdążył już opuścić szklane oko swojej kamery zamocowanej na odjechanym kasku, w niewybredny sposób polecił dziewczynie posprzątanie układalni. „Układalnia” pomyślał Leon, to jest zapewne miejsce, gdzie spadochroniarze układają swoje spadochrony. Ciekawe czy i dziewczyna o kucykach mysiego koloru z wytatuowanym słoneczkiem w bardzo atrakcyjnym pod względem umieszczania reklam miejscu, też układa spadochrony.
Czacha coś zaczął nawijać, ale Leon nie miał pojęcia o co chodzi, musiała to być jakaś profesjonalna terminologia. Z niezrozumiałego bełkotu wyłowił tylko znane mu słowa „przestrzeń” i „aktywować”. Czacha zbierał się do wyjścia a Zdzichu wykorzystał to do instruktorskiego zalecenia.
- Młody, leć z pilotem, zobaczysz samolot, to ci się przyda do kursu - Mówiąc to kolejny raz sprawdzał, czy taśma opinająca biust pasażerki jest dobrze dopasowana. Ta blondynka wcale nie była taka boska jak się Leonowi wydawało na początku. Wszystko miała na miejscu i nie była brzydka, ale ta od układalni miała coś w sobie takiego, że obie platynówki niemal przestały się liczyć.
No to jest życie, to nie jest jakieś nudne ględzenie, jak w szkole dajmy na to. Tu nauka idzie jak rozpędzona lokomotywa. Już był na lotnisku i je przecież widział (tak przynajmniej wydawało się Leonowi) a teraz może nawet zobaczyć samolot. Nie musi się przecież uczyć o tym samolocie, ważne żeby go zobaczył, musi widzieć z czego wyskoczyć. Podleciał więc radośnie w stronę pilota, przywitał się grzecznie i przedstawił jako Leon. Czacha uśmiechnął się w taki sposób, że kącik ust poszedł nieco do góry i wyglądał niemal jak Sylwester Stallone w swoim najlepszym okresie życia (czyli zaraz po niemowlęctwie ale przed kręceniem Niezniszczalnych3).
Wychodząc z namiotu Leon usłyszał jeszcze, że Zdzichu przeleci zaraz blondynkę, dobiegł jej chichot i grubiański rechot Mietka, który coś niewyraźnie komentował. Chyba się za bardzo podniecił, bo już nie można było zrozumieć co mówi. Wszystko i tak cichło, gdy oddalali się od namiotu.
Od siedziby Skyszkoły Grzmot odeszli ze sto metrów. Dotarli do ogrodzonej siatką drucianą cysterny, na której szczycie jakiś ptak założył sobie gniazdo, tuż obok odstającej okrągłej klapy mocowanej nakrętkami motylkowymi. Za cysterną stał samolot. Ciarki przeszły po plecach żądnego przygody Leona. To pewnie ten samolot, skoro Czacha do niego idzie. Czacha w tym czasie zdążył wybrać jakiś numer na swoim telefonie i zanim doszli do statku powietrznego zaczął coś załatwiać. Nie tylko trudno było go znowu zrozumieć, pewnie nie z powodu nieznanego Leonowi dialektu. Raczej przyczyną zawirowań percepcji był ów samolot.
Stał dostojnie na kawałkach betonu, wisiały na nim różne czerwone, ważne zapewne szmatki. Miał linki stalowe, które mocowały go do trawnika, do takich grubych i zardzewiałych korkociągów.
Leon wykorzystał fakt, że Czacha nawijał przez komórkę i zajrzał przez okienko do środka. Ależ tam było zegarów, skórzane fotele, ster jak z wielkiego x-boxa, rewelacja.
Czacha rozmawiając okręcał śruby naprężające linki i odczepiał je jedną ręką a czasem dwoma, przyciskając barkiem telefon do ucha. Widać było od pierwszego spojrzenia, że znał się na tym, co robił. Pewność ruchów, spokój i koordynacja pokazywały go w bardzo korzystnym dla Leona świetle. Leon nawet chciał coś pomóc, ale gdy złapał się za jedną z linek to pilot nie przerywając rozmowy, gestem wysuniętej do przodu dłoni powstrzymał go przed taką pomocą. Widać, że sam chciał zrobić te ważne rzeczy z samolotem. Właśnie zakończył rozmowę.
- Hej młody, pomóż popchnąć samolot. Nie, za to nie! Weź za to. Do przodu! - Pchnęli razem samolot w stronę siatki ogradzającej cysternę. Czacha zaczął się klepać po kieszeniach jakby szukał biletu autobusowego wezwany do kontroli. Poklepał, poklepał i pobiegł do namiotu. Leon zajrzał przez tylne okienko, widział w środku samą podłogę. Fajne, takie jak wnętrze furgonetki, pomyślał. Okienka były bardzo porysowane i przydymione od słońca, tworzywo sztuczne zmatowiało. Samolot nie wyglądał na nowiutki. Ale jaki mógł mieć wiek, Leon nie miał pojęcia. W zasadzie to nawet nie wiedział co to za samolot. Widać było, że ma jeden silnik z przodu i rurę wydechową skierowaną w dół, osmolony spód, jakieś brudy na łopatach śmigieł. Skrzydło miał jedno, ponad kabiną, nie tak jak te dwupłatowce z wojny. Na pewno był nowszy. Musiał być nowszy, przecież Skyszkoła Grzmot była największą w tej części Polski.
Czacha biegł z powrotem. Tak trochę mało sportowo, zawijał nogami jak dziewczyna. Ale biegł. Coś marudził.
- Te moczymordy zgubiły gdzieś klucz od paliwowni. Młody, weź mi pomóż przeskoczyć przez płot.
Leon poczuł się ważny. Widział też, że tu akcje są szybkie, to są lotnicy, tu nie ma miękkiej gry. Czacha przeskoczył, wlazł na górę cysterny wyciągnął jakiś stalowy pręt, wsadził, wyciągnął i wsadził. Trochę kurew posypało się z ust pilota. Trudno było powiedzieć, z jakiego powodu.
- Młody, weź ten pistolet - Dużo grubszy i trochę cięższy niż na stacji paliwowej pistolet potwierdzał, iż lotnictwo to nie byle co. Gruby wąż też budził respekt. Wszystko śmierdziało ni to gumą, ni benzyną. Czacha nad czymś myślał, rozglądał się nerwowo.
- Młody, tankowałeś kiedyś samolot? - Czacha zagaił. Co za pytanie? No pewnie, że nie. Tak też Leon odpowiedział. Jednak w odpowiedzi na jego odpowiedź dowiedział się, że jak nie to najwyższy na to czas, skoro chce być skoczkiem. Czacha podał ponad siatką poobijaną drabinkę, potem pordzewiały ale bardzo solidny śrubokręt.
Zdalnie sterowany zza siatki Leon ustawił drabinkę pod skrzydłem, wszedł na nią, co nie było byle jakim wyczynem, bo na trawniku kiwała się złośliwie. Grubym śrubokrętem odchylił jakąś klapkę i odkręcił metalowy korek. Potem wtachał gruby pistolet z grubym szlauchem. Był naprawdę zdenerwowany ale robił co Czacha mu kazał. Wspólnie nalali paliwo, pachniało bosko, nawet trochę z pistoletu ulało się na spodnie Leona. Nie zmartwił się, nawet poczuł trochę dumy z tego powodu. To już odmieniało nudne i szare życie. Kto z jego kumpli miał kiedykolwiek na sobie paliwo lotnicze? No kto? No nikt, oczywiście nikt, tylko Leon!
Czacha przeskoczył przez płot nadal klnąc na jakieś moczymordy. Pistolet został jednak po zewnętrznej stronie ogrodzenia. Odepchnęli samolot a gdy Leon wyprostował się po zakończonej pracy zobaczył jak nadchodzi Zdzich.
Mietek dreptał na wstecznym, miał to chyba we krwi jak Złomek z kreskówek Disneya.
Wyglądał też nieco podobnie, nawet mówił podobnie. Złomek cofał a Pan Zdzisław kroczył. Miał już skórzaną czapkę lotniczą niedbale założoną na głowę. Okulary powędrowały na oczy, co dodało mu profesjonalnego look’u. Blondynka miała okulary jak z plakatów. Rozpłaszczały jej trochę nos i były totalnie zaparowane, raczej nie widziała dokąd idzie. Wyglądało też na to, że już straciła trochę z wcześniejszej ochoty na skok. Była ciut wyciszona. Zdzich tylko szedł, nie zabawiał już rozmową blondynki.
Zatrzymali się przy samolocie i Skyzdzich sprawdził tą samą, co zawsze taśmę. Nic więcej nie kontrolował, co dla Leona w sposób oczywisty potwierdzało ważność tego właśnie elementu wyposażenia.
- Widzisz młody, jakbyś był już po kursie, to byś sobie z nami poleciał, a tak będziesz tu kiblował - powiedział Zdzich.
- A ci też, najpierw skoki, skoki im zrób, a jak co do czego, to nie ma żadnego, na pusto będę latał. Dajesz Mietek, do wozu - pogonił dzwonnika pan instruktor.
- Zdzisiek, paliwo się kończy, trzeba zamówić - powiedział pilot w okularach pilota i kurtce pilota, trzymający ostatni, najważniejszy gadżet pilota, czyli słuchawki pilota. Wszystko już miał, co pilot potrzebuje.
- Mietek, kuźwa twoja w te i nazad, miałeś załatwić paliwo na weekend! Co ty sobie myślisz, że samo się zorganizuje? - Mietek nie wydawał się zanadto przejęty. Dłubał coś przy swoim oblepionym w trupie czaszki kasku, międląc jakieś niezrozumiałe słowa pod nosem.
-…cię pies - dało się zrozumieć z całej wypowiedzi dzwonnika z Notre Dame - Czacha niech to załatwia, on lata, on się zna, on wie.
Blondynka w zaparowanych goglach zaczynała wyglądać na zdenerwowaną. Na próżno jednak wyciągała szyję w stronę, z której dochodził niski i seksowny głos Zdzisława. Nie interesował się już nią, bo miał ważne sprawy na głowie. Poprawiał coś w swoim wielgachnym spadochronie, macał uchwyty i sprawnie przesunął zawartość kombinezonowego krocza. Ostatni manewr wyraźnie przyniósł mu ulgę.
- Na dwa wyloty nam starczy? - zapytał Czachę, który skinął głową i pokazał cztery palce nad głową cichutkiej blondynki.
CD tutaj
Komentarze
Prześlij komentarz