Zginął bardzo doświadczony kamerzysta
Przyczyną śmierci był zablokowany proces otwarcia spadochronu zapasowego. Taśma łącząca sprężynowy pilocik z freebagiem zaplątała się w kask z kamerą.
Wszystko zaczęło się od zwykłego line-twist’a na dość małej czaszy JFX 99. Wysokość otwarcia i szybkość reakcji zaowocowała podjęciem procedury awaryjnej na wysokości około 1200 metrów. Skoczek według relacji świadków aż do uderzenia w ziemię starał się pozbyć problemu. Nie udało się.
Wszyscy równi wobec śmierci
Niezależnie od poziomu doświadczenia nikt z nas, skoczków nie jest nieśmiertelny. Każdy wystawia się na ryzyko, każdy powinien je kalkulować i uczyć się dawania sobie rady w opresji.Splot jakich okoliczności mógł doprowadzić do tragicznego finału prozaicznej awarii jaką jest skręcenie linek?
Kask z kamerą
Przede wszystkim skok z kamerą zamontowaną na kasku. Niezależnie, czy jest ona zamocowana na szczycie, czy na boku, zawsze stanowi bryłę, która może ‚złapać’ element spadochronu głównego lub zapasowego. Między innymi dlatego stosuje się różnego rodzaju zabezpieczenia. System awaryjnego odczepiania kamery, lub całego kasku. Na niektórych strefach należy zaprezentować instruktorowi umiejętność pozbycia się kasku, przy użyciu jednej dłoni w ciągu maksymalnie 2 sekund - poza limitem skoków stanowi to o dopuszczeniu do wykonywania skoków z kamerą. W obliczu takiej katastrofy łatwiej chyba młodym skoczkom zaakceptować zasadę 'masz mniej niż 200 skoków - nie skaczesz z kamerą'
Doświadczenie jak miecz, ma dwa ostrza
Doświadczenie skoczka nie zawsze przemawia na jego korzyść. Wiedza ulatuje, umiejętności pogarszają się a pamięć ‚lat świetności’ pozostaje. Stare wygi spadochronowe nawet jeśli dobrze pilnują młodzieży, przymuszając (i słusznie) do treningu procedury awaryjnej to same uważają, że ich to nie dotyczy. Dotyczy. Dotyczy każdego i zawsze. Wydaje się więc być zasadne, aby każdy, niezależnie od liczby skoków był obligowany do treningu procedury awaryjnej przynajmniej raz do roku!
Skoki z kamerą są bardziej niebezpieczne
Skoki z kamerą niosą ze sobą szczególne zagrożenia. Podczas odczepiania głównego spadochronu, w zależności od punktu podwieszenia i dynamiki awarii można polecieć na plecy lub na brzuch. Otwieranie zapasu w konfiguracji, w której poleciało się na plecy powoduje, że sprężynowy pilocik wybiera sobie drogę blisko głowy, barków i ramion skoczka. Istnieje więc realne, podwyższone ryzyko zaczepienia o kask.
Otwieranie w ‚idealnej’ stabilnej sylwetce, twarzą do ziemi powoduje z kolei start pilocika w strefie największych zawirowań za tułowiem skoczka. Zarówno pilocik jak i taśma łącza mogą w sposób trudny do przewidzenia i niemożliwy do obserwacji tańczyć za skoczkiem, również prowadząc do zaplątania o kask. Nie warto jednak zabraniać skoków z kamerą.
Ta katastrofa, podobnie jak i inne jej podobne wiążą się raczej z brakiem prawidłowych reakcji i wyćwiczonych nawyków niż problemów natury technicznej. Skoczek zareagował bardzo szybko. Byłoby to prawidłowe, gdyby nie miał kamery. Zainicjował procedurę awaryjną wysoko, co też jest godne pochwały. Jedyne czego, być może, zabrakło to poprawka na sprzęt zamontowany na głowie.
Trudno coś na gorąco radzić, choć sam od razu zacząłem myśleć o sobie. Mam rodzinę i chciałbym wszystko poukładać w głowie, wyciągać wnioski, nanosić poprawki.
Jeśli chodzi o wnioski, które przygotowałem dla siebie to:
- z kamerą otwieram spadochron wyżej,
- z kamerą podejmuję procedurę awaryjną wyżej,
- głowę przekręcam kamerą do płaszczyzny brzucha,
- po wyrwaniu uchwytu odczepiającego przemieszczam ramię tak, aby chronić głowę (łatwiej jest zrzucić element spadochronu z ramienia niż z kasku),
- otwieram zapas w pozycji delikatnie pod horyzont (nogi wyprostowane).
Nie traktujcie tego jako poradnika. Traktujcie to jako zapis moich przemyśleń. Wasze przemyślenia są dużo ważniejsze dla Was niż moje. Moje są głównie dla mnie.
Komentarze
Prześlij komentarz