Skyzdzich
Zdzich, to postawny mężczyzna z sumiastym wąsem i lekko przerzedzoną czupryną. Jest doskonale rozpoznawalną osobą w całym województwie. Plakaty z jego podobizną nałożoną na postać ośmionogiego pająka wiszącego na grubej nici w chmurach, płowieją w miesiącach letnich na wszystkich dozwolonych miejscach. Zdzich kusi swym uśmiechem i falującymi policzkami, zapowiedź adrenaliny przemawia do wybitnych jednostek.Większość szarych zjadaczy chleba pochłoniętych konsumowaniem szarej codzienności nie zwraca uwagi na kolorowego pająka, dla niektórych jest to jednak niczym bilet do raju. Zanurzyć się w chmurach, niczym koziołek matołek lecący w koszu kolorowego balonu, co tam koziołek niczym superman pędzący z okna redakcji Daily Planet.
Zdzich jakoś wiąże koniec z końcem, choć miejscowi patrzą na jego pomysły nieufnie. Coś tam kombinuje bez sensu, warczy samolotem, hałasuje w weekendy, pojawia się w lokalnych tygodnikach i nawet był w regionalnej telewizji. Popularny się robi i fajne laski się wokół niego kręcą, niechybnie jest badylarzem, wydrwigroszem i nicponiem tracącym dutki.
Bo Zdzich jest instruktorem spadochronowym, on skacze z wielkich wysokości i otwiera swój spadochron. Umie też zabrać kogoś ze sobą. Ba, umie też nauczyć skakania. Zdzich to kozak.
Kozak dobrze wie, że jest kozakiem.
Leon
Leon jest jest dwudziestoparolatkiem cierpiącym na traumatyczne przeżycia związane ze swoim imieniem. Rodzice ponoszą odpowiedzialność za odtrącenie go w środowisku młodzieżowym przez jego rówieśników. Cierpiał katusze z powodu bezlitosnych przytyków, nie miał bowiem imienia rozpoznawalnego w lokalnym otoczeniu. Gdyby miał na imię tak jak jeden z apostołów, to w katolickiej społeczności na pewno było by mu lepiej. Leon kumulował w swej podświadomości, świadomości i nadświadomości energię, zbierał się aby odreagować, pokazać światu swoją tożsamość. Czuł, że kiedyś odpłaci tym wszystkim szydercom, że im pokaże gdzie raki zimują. Choć nie miał pojęcia o życiu raków, tym bardziej, że to coraz bardziej przetrzebiona populacja w wojewódzkim ekosystemie.Gdy Leon zobaczył pająka ze Zdzichem o pofałdowanej, acz uśmiechniętej twarzy od razu wiedział, że właśnie to chce zrobić. Leon poczuł siłę. Umiał obsługiwać pocztę elektroniczną, zapisał więc adres Zdzicha. Napisał do jego szkoły. Chciał skakać. Czekał dwa dni na odpowiedź.
Gdy zobaczył maila od SkyZdzicha aż kolana się pod nim ugięły. To tylko taka figura stylistyczna, bo przecież Leon siedział przy biurku i miał już kolana zawczasu zgięte. Niewątpliwie jednak przeszły mu ciarki po plecach. Instruktor napisał mu, że to żaden problem jeśli chce skakać, kurs kosztuje tyle a tyle i może go rozpocząć nawet w ten weekend. Łzy radości odbijały jak bombki choinkowe kolorowe obrazy monitora ciekłokrystalicznego, gdy Leon uzmysławiał sobie, że oto zaczyna się nowy etap jego życia. Wyobraźnia już podsuwała mu wizje jego skoków. On wewnątrz wielkiego samolotu, jakieś lampki, linki stalowe, ożebrowanie poszycia kadłuba, podłoga z lekkich stopów jakiegoś metalu i otwarte drzwi z okrągłym okienkiem. Chmury przelatują o olbrzymią prędkością a on z uśmiechem idzie do tej czeluści. Widzi rozdziawione gęby skoczków, którzy siedzą z jakimiś archaicznymi plecakami i paczkami z przodu a lina łącząca ich plecak z samolotem wygląda jak rura górnopłuka Niagara. On zaś ma kolorowy plecak, błyszczący zegarek - marzenie ruskiego oficera z IIWŚ, ma bajeranckie okulary niczym solista zespołu Kombi i zaraz skoczy...
Drżącym palcem wskazującym prawej dłoni Leon odpisał jakieś pokracznie sklecone zdania do instruktora. Był mu wdzięczny już za to, że do niego się odezwał. Pieniądze nie stanowiły problemu, to znaczy stanowiły jakiś problem bo Leon ich nie miał, ale wiedział że je jakoś skombinuje. Miało zmienić się jego nędze życie, miał bowiem zostać spadochroniarzem. To wszystko stało przed nim otworem. Wreszcie mógł spodziewać się zwrotu akcji w swoim nudnym filmie życia, wreszcie dyskotekowe blachary miały ustąpić miejsca tej jedynej, której włosy rozrzucone fantazyjnym ruchem głowy błyszczały w słońcu s spomiędzy tych rozbłysków widać było piękną szyję prowadzącą w dół do pięknych..Leon nie mógł usiedzieć, natychmiast wziął się za robotę. Palec furkotał na klawiaturze coraz szybciej a język wysunął się z boku ust, cała sylwetka pochylona była nad klawiszami i tylko błękitne światło monitora opływało kontur skoncentrowanego na nowym zadaniu kandydata, na kandydata na skoczka...
Weekend nadszedł już po dwudziestu dniach. Leon wybłagał pieniądze od starych, w końcu to oni byli winni temu, że jest Leonem. Zaszantażował ich, że jeśli nie dostanie kasy na swój nowy pomysł, to zacznie brać tanie narkotyki i raptownie stoczy się na dno. Poskutkowało. Starzy sprzedali coś dla Leona nieistotnego i skołowali kasę na jego nową drogę życia. Leon pruł już w pekaesie do szkoły spadochronowej Skyzdzicha.
Lotnisko było dość boleśnie oddalone nie tylko od wskazanego na adresie miasta. Nawet od przystanku autobusowego było sporo do przejścia. Leon nie był przyzwyczajony do pokonywania takich dystansów ordynarnie "z buta", mógł jednak poświęcić się teraz dla swojej idei. Już miał dosyć bycia wożonym samochodem, czuł że przed nim jest nie tylko samodzielność ale też charyzma, liderszip i bycie kuul. Szedł więc pewnie, wypatrując na horyzoncie szkoły spadochronowej. Była ponoć największą szkołą w tej części Polski. Leon doszedł do lotniska, tak myślał bo zobaczył stojące samoloty. Trochę były oldskulowe, coś zwisało tu i ówdzie, wyglądały jak dwupłatowce z wojny. Ale dla Leona to już było i tak dużo.
Nie widział jednak szkoły. Był tylko spory namiot i zielona kuchnia polowa zaraz obok garbatego, żółtego samolotu z silnikiem takim na wierzchu. Nie mogło być jednak żadnej pomyłki. Smartfon od rodziców pokazywał, że GPS wskazywał, że aplikacja mapa ujawniała, a położenie świadczyło o dobrej drodze. Tu była gdzieś szkoła, największa w regionie...
CD tutaj
que bueno ....usmialam sie i ide szukac ciag dalszy;)
OdpowiedzUsuń