Patrząc wstecz dochodzę do wniosku, że to było moje jedno z najbardziej parszywych ratowań. Być może nawet najgorsze. Jedyne, gdzie aktywował się AAD...
Do każdego, takiego syfu prowadzi splot wielu okoliczności. Tu przewodnim tematem była regulacja, wykonana przez autora filmu i wątpliwego bohatera filmu o ratowaniu. Regulacja systemu bungeeline.
Bungee line to układ prostszy konstrukcyjnie, zamiast linki łączącej szczyt czaszy głównej ze szczytem pilocika jest tylko gumka w oplocie, która zamocowana jest wewnątrz taśmy łączącej pilocik z paczką.
Pilocik jest zgaszony do czasu, gdy zostanie wystawiony na działanie strug powietrza. Podczas swobodnego spadania prędkość jest na tyle duża, że gumka rozciąga się, pilocik napełnia się i robi swoją pilocikową robotę. Potem prędkość maleje, gumka wciąga szczyt pilocika i gasi go.
Ale mi było potrzebne dokładne wyregulowanie, bo jak napędzałem spadochron to bungeeline się pompował i było to rozpraszające, coś tarmosiło mi spadochronem. Skróciłem więc gumkę i po sprawie.
Tak mi się przynajmniej wydawało. Końcówka tej gumki była bowiem gorącym nożem. Powstał więc grzybek, który odstawał bardziej niż w fabrycznie wykonanym węzełku. Szarpał on sobie siatkę pilocika aż wyszarpał dziurkę, przeszedł przez nią i przytrzymał ją, gdy wyrzucałem pilocik w tym feralnym skoku.
Jurek troszkę przegina bagietę, odstępuje od planu i otwiera na 1000, ja zaraz po nim wyrzucam pilocik.
No może nie tyle wyrzucam pilocik tylko otwieram pokrowiec i wyrzucam pilocik bo mam system pull-out czyli myszka.
Ale pilocik nie podejmuje pracy.
Jestem przekonany, że to moje niechlujne wyrzucenie powoduje przyssanie. Pilocika nie ma nade mną, więc pewnie jest na pokrowcu. Sięgam po pilocik, który sobie tam w turbulencjach faktycznie wrócił. Sięgam a gmeranie gdzieś, gdzie się nie nie ma oczu jest ryzykowane.
To ten dzień, więc pilocik owija mi się wokół nadgarstka. Nie rozumiem o co chodzi ale robi się nisko więc zamierzam podjąć procedurę awaryjną.
Ale to ten dzień, więc bluzę, w której skaczę wiatr nawiał na uchwyty i ich nie widzę. Ziemia już robi niezły zoom-in jak prawą ręką odchylam bluzę a lewą wyrywam uchwyt od zapasu.
Startuje zapas a na plecach słychać takie "cyk", to ten dzień, właśnie cyknęło mi 120 euro + koszty przesyłki, poza kosztem układki zapasu, oczywiście.
Wydawać by się mogło: uratowani.
Ale to ten dzień. Patrzę, że jest nisko ale przelecę takie w dupę gęste krzaczory chorwackie. Diabelstwo kolczaste i poplątane. Widzę, że jest w zasięgu mojego zapasu droga.
Ale to ten dzień więc jakoś magicznie zaczynam przyspieszać w pionie. Nie ma czasu, zasłaniam japę i walę w krzaki. Na dole patrzę, że na krzakach są dwa spadochrony i dowody świadczą niezbicie, że to był wariat, czyli najgorsza konfiguracja. Dlaczego?
No dlatego, że miałem pull out, czy otworzyłem pokrowiec, dlatego, że nie wyrwałem poduszki od zamków. Otwarcie zapasu spowodowało, że główny inercją poszedł w dół i się napełnił. To dlatego od otwarcia do przykrzaczenia minęło 10 sekund.
Na końcu pozostaje szczęście
Gdy wszystko schrzanimy. A tak to wyglądało. To pozostaje jeszcze kwestia, czy mamy jeszcze szczęście, czy już się wyczerpało? Moje się miało dobrze. Walnąłem w krzaki i nie miałem nawet zadrapania, choć myśliwi pomagali mi wyjść stamtąd a czaszę od zapasu ściągałem linka po lince przez prawie dwie godziny.
A i zgubiłem w tych krzakach uchwyt od zapasu. Nie mogłem potem nawet znaleźć tego miejsca.
Zanim zobaczycie film pamiętajcie. Gdy przychodzi ten dzień to dupa się zaczyna marszczyć. Aby się splotły okoliczności, trzeba się napracować, to nie jest po prostu goły pech, zawsze to nasza pyszałkowatość, brawura lub bezmyślność prowadzi do problemu ;)
Do każdego, takiego syfu prowadzi splot wielu okoliczności. Tu przewodnim tematem była regulacja, wykonana przez autora filmu i wątpliwego bohatera filmu o ratowaniu. Regulacja systemu bungeeline.
Co to takiego bungeeline?
To jeden z systemów gaszenia pilocika czaszy głównej, który to system ma zmniejszać opory czołowe lecącego na spadochronie skoczka. Jeden z dwóch, ten mniej popularny niż kill-line.Bungee line to układ prostszy konstrukcyjnie, zamiast linki łączącej szczyt czaszy głównej ze szczytem pilocika jest tylko gumka w oplocie, która zamocowana jest wewnątrz taśmy łączącej pilocik z paczką.
Pilocik jest zgaszony do czasu, gdy zostanie wystawiony na działanie strug powietrza. Podczas swobodnego spadania prędkość jest na tyle duża, że gumka rozciąga się, pilocik napełnia się i robi swoją pilocikową robotę. Potem prędkość maleje, gumka wciąga szczyt pilocika i gasi go.
Ale mi było potrzebne dokładne wyregulowanie, bo jak napędzałem spadochron to bungeeline się pompował i było to rozpraszające, coś tarmosiło mi spadochronem. Skróciłem więc gumkę i po sprawie.
Tak mi się przynajmniej wydawało. Końcówka tej gumki była bowiem gorącym nożem. Powstał więc grzybek, który odstawał bardziej niż w fabrycznie wykonanym węzełku. Szarpał on sobie siatkę pilocika aż wyszarpał dziurkę, przeszedł przez nią i przytrzymał ją, gdy wyrzucałem pilocik w tym feralnym skoku.
Jak splata się ścieżka wypadku.
Wszystko zaczyna się zwykle, jak każdy skoczny dzień. Skok szkolny, uczę Jurka umiejętności potrzebnych do budowania formacji. Jesteśmy umówieni na koniec ćwiczeń i jego odejście (które chcę nagrać i pokazać ewentualne błędy) na 1200 metrów. Tak, tak, wiem, że nisko. Ale młody byłem wtedy, kozak, wyrzucało się pilocik na 1000 metrów. Teraz wyrzucam wyżej, choćby taki skok mi wystarczył.Jurek troszkę przegina bagietę, odstępuje od planu i otwiera na 1000, ja zaraz po nim wyrzucam pilocik.
No może nie tyle wyrzucam pilocik tylko otwieram pokrowiec i wyrzucam pilocik bo mam system pull-out czyli myszka.
Ale pilocik nie podejmuje pracy.
Jestem przekonany, że to moje niechlujne wyrzucenie powoduje przyssanie. Pilocika nie ma nade mną, więc pewnie jest na pokrowcu. Sięgam po pilocik, który sobie tam w turbulencjach faktycznie wrócił. Sięgam a gmeranie gdzieś, gdzie się nie nie ma oczu jest ryzykowane.
To ten dzień, więc pilocik owija mi się wokół nadgarstka. Nie rozumiem o co chodzi ale robi się nisko więc zamierzam podjąć procedurę awaryjną.
Ale to ten dzień, więc bluzę, w której skaczę wiatr nawiał na uchwyty i ich nie widzę. Ziemia już robi niezły zoom-in jak prawą ręką odchylam bluzę a lewą wyrywam uchwyt od zapasu.
Startuje zapas a na plecach słychać takie "cyk", to ten dzień, właśnie cyknęło mi 120 euro + koszty przesyłki, poza kosztem układki zapasu, oczywiście.
Wydawać by się mogło: uratowani.
Ale to ten dzień. Patrzę, że jest nisko ale przelecę takie w dupę gęste krzaczory chorwackie. Diabelstwo kolczaste i poplątane. Widzę, że jest w zasięgu mojego zapasu droga.
Ale to ten dzień więc jakoś magicznie zaczynam przyspieszać w pionie. Nie ma czasu, zasłaniam japę i walę w krzaki. Na dole patrzę, że na krzakach są dwa spadochrony i dowody świadczą niezbicie, że to był wariat, czyli najgorsza konfiguracja. Dlaczego?
No dlatego, że miałem pull out, czy otworzyłem pokrowiec, dlatego, że nie wyrwałem poduszki od zamków. Otwarcie zapasu spowodowało, że główny inercją poszedł w dół i się napełnił. To dlatego od otwarcia do przykrzaczenia minęło 10 sekund.
Na końcu pozostaje szczęście
Gdy wszystko schrzanimy. A tak to wyglądało. To pozostaje jeszcze kwestia, czy mamy jeszcze szczęście, czy już się wyczerpało? Moje się miało dobrze. Walnąłem w krzaki i nie miałem nawet zadrapania, choć myśliwi pomagali mi wyjść stamtąd a czaszę od zapasu ściągałem linka po lince przez prawie dwie godziny.
A i zgubiłem w tych krzakach uchwyt od zapasu. Nie mogłem potem nawet znaleźć tego miejsca.
Zanim zobaczycie film pamiętajcie. Gdy przychodzi ten dzień to dupa się zaczyna marszczyć. Aby się splotły okoliczności, trzeba się napracować, to nie jest po prostu goły pech, zawsze to nasza pyszałkowatość, brawura lub bezmyślność prowadzi do problemu ;)
Przypomina mi się porównanie, które ostatnio usłyszałem (jak sięgam pamięcią) z ust Jeba Corlissa na temat B.A.S.E.'u (choć oczywiście ma to zastosowanie w każdej dyscyplinie). Na początku masz dwa słoiki: jeden ze "szczęściem" a drugi z "doświadczeniem". Ten pierwszy jest pełny, a drugi pusty. I z każdym skokiem bierzesz jeden mały kamyczek ze "szczęścia" i wkładasz do "doświadczenia". Aż w końcu nie masz już w ogóle szczęścia i jedyne, na co możesz liczyć, to własne doświadczenie. :)
OdpowiedzUsuńAndrzej, to piękny i mądry komentarz. Nie sposób się z nim nie zgodzić. Za młodu robimy wiele zwariowanych rzeczy, udają się lub nie. Z wiekiem, na podstawie tych doświadczeń empirycznych kształtujemy swój kalkulator ryzyka i używamy go lub nie ;)
UsuńRany boskie, jak ziemia się powiększała! Nie chciałabym mieć czegoś takiego!!!
OdpowiedzUsuńNa żywo wyglądało jeszcze gorzej ;)
Usuń